rozdział czwarty

5K 478 321
                                    

Harry's pov

Hałas zza drzwi zmusił mnie do otwarcia oczu. Przetarłem je rękoma i spojrzałem w stronę okna. Ogarnęła mnie radość, bo wiedziałem, że wrócę dziś do domu. Na krześle przy biurku leżały jakieś ubrania, więc pomyślałem, że ktoś przyniósł je dla mnie. Wstałem, wziąłem je i skierowałem się w stronę łazienki nie myśląc nawet, żeby sprawdzić co takiego przerwało mój spokojny sen.

Po wykonaniu wszystkich porannych czynności, ostrożnie wyjrzałem z pokoju, korytarz był pusty. Postanowiłem zejść na dół i zapytać Louis'a, czy mnie odwiezie, miałem nadzieję, że nie spał...

Wszedłem do salonu i skierowałem się do kuchni, gdzie słychać było głosy i szmery. Stanąłem w progu i spojrzałem na Demi, która stała przy kuchence zapewne robiąc śniadanie. Przy stole siedzieli Louis, Eleanor i Niall, który spoglądał na niską dziewczynę przygotowującą posiłek. Wyglądali tak zwyczajnie, że nigdy nie pomyślałbym, że są gangiem, jeśli w ogóle mogłem to tak nazwać.

- Cześć Harry! - Eleanor uśmiechnęła się i pomachała, kiedy mnie zobaczyła. Wszystkie pary oczu wylądowały na mnie, a ja poczułem się trochę niezręcznie.

- Hej, siadaj, zaraz dam wam kanapki. - dodała Demi.

- Hej. - odpowiedziałem i zająłem miejsce obok Niall'a, który jak zawsze był obojętny, a naprzeciwko Louis'a, który spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.

Demi po chwili położyła na stole wielki talerz kanapek i wróciła zrobić wszystkim herbatę. Cała trójka sięgnęła po jedzenie, a ja skupiłem wzrok na swoich dłoniach.

- Zjedz coś. - mruknął ledwo słyszalnie Tommo, więc sięgnąłem po pieczywo i zacząłem jeść, a on uśmiechnął się do siebie z satysfakcją.

Byłem naprawdę głodny. Wczoraj tego nie odczuwałem, bo stres przejął nade mną kontrolę, ale dziś kiedy byłem już spokojny mógłbym zjeść konia z kopytami. Połknąłem już ostatni kawałek i postanowiłem zacząć rozmowę.

- Louis, oni tak naprawdę nie mówili nic konkretnego... - powiedziałem spoglądając na niego niepewnie - chcieli mnie zabić, bo załapałem, że to oni podłożyli tą bombę, oni nic więcej nie mówili, j-ja... Ja się wczoraj ciebie bałem i... I twoich kolegów i spanikowałem, ja...

- Spokojnie. - przerwał mi - Myśleliśmy, że ci idioci snuli jakieś plany przeciwko nam w twojej obecności i chcieliśmy się czegoś dowiedzieć. - oznajmił i uśmiechnął się wesoło, żeby dodać mi pewności, której od razu nabrałem.

- Czyli skończę herbatę i odwieziesz mnie do domu? - zapytałem z nadzieją, a wszyscy zamarli.

- Harry, nie możemy ciebie wypuścić... Oni cię szukają, byli u ciebie w domu... - spojrzał na mnie ze współczuciem, a łzy bezsilności pojawiły się w moich oczach. Zamrugałem kilkakrotnie, żeby się ich pozbyć.

- Chcę wrócić do domu. - powiedziałem z zaciśniętą szczęką.

Bałem się, fakt. Ale nie chciałem tu być. Pewnie zaraz przyjdzie Liam i będzie chciał coś mi zrobić, albo po prostu będzie krzyczał. Chociaż kiedy wrócę do domu, będę miał spokój, bo skoro byli w moim mieszkaniu i mnie nie zastali, pewnie tam nie wrócą, prawda?

- Nigdzie nie wrócisz i nie masz nic więcej do powiedzenia. - właśnie w tej chwili spełniło się moje największe marzenie, gdyż kumpel Louis'a pojawił się w kuchni i mierzył mnie morderczym wzrokiem.

Wstałem gwałtownie i skierowałem się na górę do "mojego pokoju". Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Czym ja sobie na to zasłużyłem? Nie zrobiłem nikomu nic złego, nie byłem dla nikogo taki okropny, aż jednego pechowego wieczora wszystko wywróciło się do góry nogami.

Spojrzałem w stronę okna. Pogoda była dziś piękna. Kilka chmur przemieszczało się po niebie, a Słońce było już dość wysoko nad horyzontem. Nie było jeszcze południa. Usiadłem na parapecie, a po chwili przemyśleń pacnąłem się z otwartej dłoni w czoło karcąc się, że wcześniej nie wpadłem na pomysł ucieczki. Wróciłem do pokoju, gdzie z biurka wziąłem swój portfel i wsadziłem go do kieszeni, a następnie zbliżyłem się i otworzyłem okno najciszej jak potrafiłem, nogi przewieszając przez parapet. Pierwsze piętro nie było wysoko, ale też nie było nisko. Usłyszałem pukanie i uśmiechnąłem się do siebie, bo byłem na tyle mądry, żeby zamknąć drzwi na klucz. Spojrzałem jeszcze raz w dół.

- Raz się żyje... - szepnąłem i odepchnąłem się spadając.

Na moje szczęście zabolał mnie tylko tyłek, więc natychmiast wstałem i zacząłem biec. Płot był niski, z łatwością go przeskoczyłem, a po chwili stałem na chodniku i rozglądałem się na boki. Ludzie zmierzali w różne strony nie zwracając na mnie uwagi. Zauważyłem taksówkę i uśmiechnąłem się, bo ten dzień był naprawdę piekny. Machnąłem ręką, a chwilę później zmierzałem już w stronę mojego miejsca zamieszkania.

***

Zamknąłem za sobą drzwi na klucz i opadłem na kanapę w salonie. Włączyłem telewizor zostawiając na stacji muzycznej i skierowałem się w stronę kuchni po wodę. Mój humor był wspaniały, czułem się wolny. Otworzyłem lodówkę nucąc piosenkę graną w odbiorniku i sięgnąłem po butelkę. Usłyszałem szmer za uchylonym oknem, więc skierowałem się w tamtą stronę.

Cofnąłem się kilka kroków, a moje oczy rozszerszyły się z przerażenia, kiedy uśmiechnięta twarz Zack'a pojawiła się przede mną. Rzuciłem się w stronę drzwi ledwo je odkluczając i wybiegłem na zewnątrz, gdzie przeraziłem się jeszcze bardziej widząc Louis'a opierającego się o samochód.

Jego obojętny wzrok od razu wylądował na mnie, a ja zacząłem żałować, że uciekłem. Za chwilę pewnie przyjdzie Malik, a Tomlinson przybije mu piątkę i zabiją mnie we dwoje.

- Chodź tutaj. - powiedział spokojnym tonem, ale ja i tak podskoczyłem.

Nie było nawet mowy, nie mogłem się do niego zbliżać. Byłem pewien, że jest wściekły, ale potrafił dobrze ukrywać emocje. Pewnie chciał wywieźć mnie stąd gdzieś do lasu i zabić w podobny sposób, jaki wybrał Zack...

Jak na zawołanie zza domu wyłoniła się ciemna czupryna bliźniaka, który widocznie zdziwił się i rozzłościł obecnością niebieskookiego. Czyli nie ma żadnej umowy jak pozbawić mnie życia?

- Tommo jak zwykle pojawiasz się o złej porze. - zaśmiał się sarkastycznie.

- Za to ty zawsze o tej dobrej. - uśmiechnął się Louis.

Chwilę później mierzyli do siebie z broni mordując się wzajemnie wzrokiem, a ja stałem patrząc na to, nie mając pojęcia, co zrobić. Ten, który odda strzał pierwszy wyjdzie z tego żywo, a ja wiedziałem, że chciałem żeby to był właśnie szatyn.

Panika zawładnęła mną tak bardzo, że rzuciłem się na Zack'a powalając go na ziemię, a on zdążył oddać strzał.

Drive or Die / Larry Stylinson ✔Where stories live. Discover now