rozdział szósty

4.7K 483 189
                                    

Harry's pov

Kończyłem jeść tosta, kiedy mój telefon zaczął dzwonić. Wszyscy popatrzyli na mnie, a ja wziąłem urządzenie do ręki. Zdjęcie mojego kumpla widniało na wyświetlaczu.

- Czemu nie ma cię na uczelni? - zapytał, a ja spanikowałem i spojrzałem na resztę. Z tego wszystkiego zapomniałem, że dziś poniedziałek, a ja studiuję.

Louis popukał palcem o dłoń dając mi znak, żebym włączył tryb głośnomówiący, co od razu zrobiłem.

- Zaspałem? - bardziej zapytałem, niż oznajmiłem.

- Jak to możliwe? Pewnie balowałeś beze mnie! - zaśmiał się, a ja odetchnąłem z ulgą.

- Trochę źle się czuję, wiesz Ed? Chyba nie będzie mnie do końca tygodnia. - powiedziałem ostrożnie.

- Zostawiasz mnie samego w tym okropnym miejscu? - udawał smutnego – gdybyś czegoś potrzebował, dzwoń. - dodał, a ja przytaknąłem, pożegnałem się i zakończyłem połączenie.

- Nieźle kłamiesz, potrzebujemy takich. - powiedział Liam, a ja spojrzałem na niego.

Stał oparty o blat i przyglądał mi się. Miał na sobie szare dresy, które luźno wisiały na jego biodrach, nie miał koszulki, więc mogłem obejrzeć jego klatkę piersiową, ale się powstrzymałem.

- Dzięki?

Czy to była jakaś pochwała, czy co? Ten człowiek był zdecydowanie najtrudniejszym do ogarnięcia w tej paczce. Chyba nigdy nie dowiem się, o co mu chodzi i dlaczego mnie nienawidzi. Nie chce, żebym tu był, ani ja nie chcę tu być, więc jaki jest jego problem? Louis wymyślił zabawę w mojego ochroniarza bez mojej zgody, a ja boję się ich wszystkich, więc nie mam nic do powiedzenia.

- Żartuję, nikt cię tu nie chce, marnujemy tylko na ciebie czas, powinniśmy...

- Zamknij się, Payno. - warknął Tomlinson, a on spojrzał na niego ze zdziwieniem – chyba nie chcesz, żebym przypomniał ci, jak się poznaliśmy, prawda? - dodał, a Liam nic już nie powiedział.

- Harry, myślę, że powinniśmy pojechać po trochę twoich rzeczy. -powiedział Louis już łagodniej zwracając się w moją stronę. Czy on jest bipolarny?

- Jak długo tu zostanę?

-Właśnie, Tommo? Będzie mieszkał tu do końca życia? Malikowie mu nie odpuszczą. - wtrącił się oczywiście nikt inny, jak kumpel niebieskookiego.

Spuściłem głowę, bo naprawdę miałem dość jego komentarzy na każdym kroku. Czy on w końcu zrozumie, że ja też nie chcę tu być?

Louis skinął na mnie głową nic nie mówiąc, a ja wstałem i ruszyłem za nim do przedpokoju. Schyliłem się po moje buty i ubrałem je powoli nie używając lewej ręki, następnie sięgając po kurtkę. Szatyn widząc, że nie mogę poradzić sobie z ubraniem, przytrzymał rękaw, żebym mógł je nałożyć. Podziękowałem cicho.

- Nie przejmuj się nim, zawsze jest taki dla nieznajomych, przyzwyczai się do ciebie. - powiedział uśmiechając się pocieszająco, a ja skinąłem i wyszliśmy na zewnątrz.

***

- Louis. - zacząłem, kiedy pakowałem koszulki do torby.

- Hm? - mruknął spoglądającna mnie znad swojego telefonu.

- Nie odpowiedziałeś mi. - rzekłem z lekkim wyrzutem wstając i siadając obok niego.

Szatyn westchnął chowając komórkę do kieszeni. Wyglądał jakby był trochę rozdarty, ale czym? Miał wszystko, wielki dom, przyjaciół, pieniądze, więc po co zawraca sobie głowę zwykłym studentem który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze?

- Dlaczego mnie chronisz, Louis? - zapytałem.

- Można powiedzieć, że miałem podobną sytuację w przeszłości i...

- Rozumiem. - przerwałem mu, a on uśmiechnął się z wdzięcznością.

Tomlinson zatonął w swoich myślach, a ja zacząłem mu się przyglądać. Wyglądał teraz zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Zawsze sprawiał wrażenie beztroskiego, a teraz miałem okazję widzieć go z tej drugiej strony. Łokcie miał podparte o kolana i patrzył w przestrzeń przed sobą. Jego wyraz twarzy był smutny, pewnie coś sobie przypominał. Niebieskie oczy miały wyrazisty kolor, a grzywka jak zawsze opadała mu na czoło. Był piękny.

- Gapisz się. - oznajmił z lekkim uśmiechem na jego malinowych ustach, a ja dopiero się ocknąłem.

Zarumieniłem się, bo cholera, od jak dawna na mnie patrzył? Zacząłem zastanawiać się co mam mu odpowiedzieć i chyba wybrałem najgłupszą opcję.

- Ty też. - powiedziałem oskarżycielskim tonem i zaśmiałem się.

Louis uśmiechnął się szerzej, co odebrałem za dobry znak. Nie będzie miał mnie za idiotę.

- To wszystko? - zapytał, a ja skinąłem głową.

***

- Weź te chipsy, Dems je lubi. - powiedział Tommo, a ja chwyciłem jedną paczkę i wrzuciłem ją do koszyka.

Zaraz po tym, jak odjechaliśmy z mojego mieszkania Demi zadzwoniła do nas z prośbą o zakupy, więc nie pozostało nam nic innego jak po prostu po nie pojechać. Chodziliśmy po sklepie już dobre dwadzieścia minut i cieszyłem się jak małe dziecko, kiedy zauważyłem, że zmierzamy w stronę kas.

Nienawidziłem robić zakupów. Louis'owi było to widocznie obojętne, bo nosił tylko koszyk i mówił mi co mam do niego włożyć. Tomlinson zapłacił, a mi zrobiło się głupio bo mieszkam u nich i do niczego się nie dokładam, więc odezwałem się, kiedy wychodziliśmy.

- Louis? A ja nie powinienem się jakby... dołożyć? - zapytałem niepewnie a on spojrzał na mnie i się zaśmiał. - Co cię tak bawi?

- To myśmy cię porwali a ty chcesz dokładać się do jedzenia? - teraz śmiał się już w głos, a gorąc kolejny raz tego dnia oblał moje policzki. Spuściłem głowę, ale mimo wszystko uśmiechałem się.

- Jesteś naprawdę zabawny, Harry. - dodał, ja podniosłem wzrok.

Natychmiast zbladłem i stanąłem niczym słup patrząc na osobę naprzeciw. Rudowłosy chłopak, niewiele niższy ode mnie przenikał mnie swoim niebieskim spojrzeniem. Miał na sobie jasno-czerwoną koszulę w kratę, pod nią białą koszulkę, a na nogach zwykłe dżinsy. Wyglądał, jakby nie rozumiał co się dzieje, ale jednocześnie był trochę rozbawiony sytuacją.

- Cześć Ed. - mruknąłem niezrozumiale, a twarz Louis'a zabłysła w zrozumieniu.




Drive or Die / Larry Stylinson ✔Where stories live. Discover now