II Zmieniło się wszystko.

615 47 9
                                    


"Nie powinienem był tak się do niej odzywać. Ani wychodzić w ten sposób." pomyślał młody wódz, obserwując dziaciaki pracujące przy zagrodzie nie tak cichego ostatnimi czasy Svena. „Wstaje skoro świt, żeby mieć pewność, że wstaje przede mną. Utrzymuje porządek w domu, co w mieszkaniu wikingów bynajmniej nie jest oczywistością. Na Odyna, przecież ta kobieta nauczyła się gotować!"

Zdecydowanie powinien mieć więcej cierpliwości.

Zerknął w dół. Już dawno przekonał się, że nadzór z lotu ptaka był zdecydowanie skuteczniejszy – trudniej było ukryć się przed bystrym wzrokiem chłopaka, trudniej było wymigać się od pracy. Zwłaszcza, że nawet jeżeli coś umknęło uwadze młodego człowieka, zawsze dostrzegane było przez jego smoka. Podobnie było i tym razem.

- Widzę, mordko, widzę. - poklepał Szczerbatka po szyi, po tym jak ten ostatni zwrócił jego wzrok we właściwą stronę.

- Łapidorsz, jeżeli myślisz, że cię nie widzę, to jesteś w błędzie. - krzyknął – Ty Rybitwa, również!

Bliźnięta, lat trzynaście, wychynęły znad stosu skrzynek, za którymi się ukrywali. Próbowali udawać, że nie wiedzą, o co ich wodzowi chodzi. Z marnym skutkiem.

„Dlaczego to zawsze muszą być bliźniaki?" przemknęło mu przez myśl. Uśmiechnął się na wspomnienie dzikich pomysłów Mieczyka i Szpadki, które, nawiasem mówiąc, bynajmniej nie zanikały wraz z upływem lat. Raczej przybierały na sile. Bliźnięta z każdym dniem zdawały się być coraz bardziej kreatywne. Choć ostatnio... jakby im przeszło. Kiedy właściwie?

„W zeszłym roku."

Odgonił nachodzące go myśli. Widząc, że Rybitwa i Łapidorsz dostali się z powrotem pod czujne oko Svena, Czkawka dał znać swemu smoczemu przyjacielowi, że czas się zbierać. Zwinnym ruchem zawrócili i skierowali się w stronę odosobnionego domostwa plemiennej zielarki. Kolejne obowiązki czekały w kolejce i Czkawka mógł się tylko zastanawiać, w jaki sposób jego ojciec dawał sobie z tym wszystkim radę, nie tylko nie mogąc liczyć na pomoc smoków, ale wręcz będąc narażonym na ich niespodziewane ataki. „Swoją drogą – przyznał się sam sobie – na moją pomoc też długo musiał czekać." Nie mógł wyjść z podziwu dla Stoika. Nigdy.

- Wiesz co, mordko? - zagaił po chwili. - Zdecydowanie musimy coś zrobić z tymi imionami.

Kiedy dotarli do celu, okazało się, że znowu mylnie ocenił charakter swej doradczyni, a także własne zdolności perswazyjne. Wizyta u Gothi miała zająć im o wiele więcej czasu, niż zakładał. I niosła ze sobą znacznie więcej obrażeń, niż mógłby przypuszczać.

- Au! - krzyknął, gdy uderzyła go swoją słynną na całą wyspę laską. - Naprawdę nie wydaje mi się, żebym na to zasłużył!

Uderzyła ponownie.

- Hej! - Czkawka odsunął się na bezpieczną, jak mu się zdawało, odległość. - Dobra, to mogło mi się należeć. Ale boli i tak.

Rozmasował pulsujące miejsce z boku głowy, patrząc na uzdrowicielkę uważnie. Bynajmniej nie czuł się uleczony, ale wyraźnie nie taki był zamiar staruszki. Gothi pochyliła się i naskrobała coś laską na piasku. Czkawka rozszyfrował napis bez trudu – bynajmniej nie dlatego, że nauczył się rozumieć zielarkę. Ale Gothi napisała to już po raz trzeci tego dnia.

Wzruszył ramionami w odpowiedzi.

- Pomoc, pomoc. Co wy tak ciągle z tą pomocą? - żachnął się – Zły podział pracy? Jest doskonały.

Stracone znajdźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz