XVII Prawdziwe, bezsprzeczne błogosławieństwo

159 20 5
                                    

Jeżeli była jedna rzecz której Czkawka nienawidził w sobie w sposób szczególny, to była to jego pamięć.

Ta sama pamięć, z której zawsze był dumny, która tak bardzo podnosiła go w oczach tych, z którymi miał do czynienia, zdumionych umiejętnościami chłopaka, zdolnego zapamiętać – a w odpowiedniej chwili także przywołać – najdrobniejsze szczegóły, na które nikt inny nie myślał nawet zwracać uwagi. Uspokajało to jego sprzymierzeńców, doprowadzało do wściekłości jego wrogów, służąc Czkawce za narzędzie równie przydatne co jego legendarna już niemal pomysłowość i umiejętność podejmowania decyzji.

Ta niezwykle wyczulona pamięć przydawała mu się nie tylko w sytuacjach tak skrajnych jak obrona ich domu przed atakami nieprzyjaciół czy prowadzenie międzyplemiennych negocjacji – równie dobrze sprawdzała się tu, w granicach Berk, podczas rozsądzania skłóconych o kawałek ziemi sąsiadów czy nawet słownych, dowcipnych pojedynków z najbliższymi przyjaciółmi.

Przez lata była to jedyna z jego cech, którą uważał za swe prawdziwe, bezsprzeczne błogosławieństwo.

A jednak w tych miesiącach mroku nawet ona stała się dla niego problemem, z którym coraz gorzej dawał sobie radę. Z każdym upływającym dniem młody wódz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że gdyby jego zdolność przyzywania przeszłości choć trochę bliższa była temu, co ogólnie uznawane było za normę, łatwiej byłoby mu zaakceptować zmiany wynikłe z wydarzeń sprzed półtora roku. Zapomniałby, uspokoił się i skupił na tym, co dane było mu w chwili obecnej.

Nie mógł jednak tego zrobić. Wszystko co spotykał na swojej drodze natychmiast znajdowało odniesienie do tego czy innego wydarzenia, wyrytego na zawsze w jego wspomnieniach, nie tylko podsuwając mu ogólny zarys sytuacji, ale wszystkie szczegóły, które nieodzownie się z nimi wiązały. Nie było to już nawet to, co kilka tygodni wcześniej żartobliwie nazwał "patologiczną pamięcią do cytatów", bo też nie tylko słowa był w stanie odtworzyć. Pamiętał i światło, i scenerię, i temperaturę, i zapach. Potrafił przypomnieć sobie tembr i ton głosu osób, z którymi rozmawiał, mimikę i gesty, które towarzyszyły ich wypowiedziom. Za każdym razem oczyma wyobraźni widział całe sceny, jak gdyby odgrywane przed nim specjalnie z tej okazji – mógł i musiał je widzieć.

Może właśnie dlatego czas nigdy nie był dla niego pomocą.

Nie pomagał też fakt, że – ku zaskoczeniu absolutnie nikogo – najchętniej i najczęściej drogę do jego umysłu znajdowały te wspomnienia, których w ogóle nie miał ochoty oglądać, przypominając osoby, o których najtrudniej było mu myśleć. Jeżeli miał szczęście, wybór padał na jego ojca i wtedy jedynym co Czkawka musiał znieść był naturalny w tym momencie przypływ smutku, połączony z nie tak bardzo już palącym poczuciem winy. Śmierci Stoika można było uniknąć. Jego strata była dotkliwa i niechciana, ale jego następca rozumiał, że rzeczywiście wpisywała się w swego rodzaju kolej rzeczy i, choć Czkawka wciąż nie był w stanie w pełni jej zaakceptować, rozumiał również, że bunt wobec niej byłby jeszcze bardziej nieuzasadniony.

Niestety, tych "szczęśliwych" dni było znacznie mniej, niż Czkawka mógłby obie życzyć. W większości przypadków jego umysł nic nie robił sobie z błagań i postanowień swego posiadacza, bezlitośnie podsuwając mu obrazy związane z nikim innym, jak jego ukochaną, utęsknioną narzeczoną. Ktoś w jego otoczeniu wspominał Marazmora – on natychmiast przypominał sobie Astrid, przyciskającą Sączysmarka do muru w odpowiedzi na jego komentarze odnośnie Finna Hoffersona. O kimś innym mówiono, że zranił się w nogę – jemu natychmiast przychodziła na myśl operacja, w której dziewczyna dobrowolnie przyjęła na siebie strzałę przeznaczoną dla jej wiernej smoczycy.

Stracone znajdźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz