III Znaliśmy ją dłużej.

466 45 9
                                    

Noc była chłodna i jasna. Księżyc unosił się wysoko, oświetlając cichnące powoli domostwa wikingów, gotujących się do snu po całym dniu pracy. Blade promienie ginęły w progach i wnękach, a cień wyraźnymi liniami uwidoczniał kanty i zakrzywienia. Ciszę z rzadka przerywały smocze pomruki i mniej lub bardziej serdeczne uwagi ich właścicieli.

Na jednym z podestów, pozostałym jako relikt dawnej wojny ze smokami, wciąż paliło się ognisko, a siedząca wokół grupa młodych ludzi bynajmniej nie planowała rychłego powrotu do domu. Dla przywódców Smoczej Akademii nie istniało pojęcie pory zbyt późnej.

- Ostrzegam cię – odezwał się w pewnej chwili Sączysmark, celując w Mieczyka kijem, na którym wciąż znajdowało się pieczone kurczę – Jeszcze raz wytniesz taki numer przy rekrutach, to popamiętasz.

- Ta... - chłopak nawet nie spojrzał na swego oskarżyciela – Tak samo, jak wczoraj.

- I przedwczoraj – dorzuciła ochoczojego siostra.

- I za każdym innym razem – skomentował sceptycznie Śledzik.

Przyjaciele spojrzeli na Sączysmarka z nieukrywanym rozbawieniem.

- Tak konkretnie, to mówisz to za każdym razem, kiedy oberwiesz – podsumował Mieczyk – I nadal zero efektu.

- No właśnie! - oburzyła się Szpadka – Mógłbyś go przywiązać do masztu głową w dół i wypuścić na pełne morze w czasie sztormu. Albo zamknąć go na tydzień w jakiejś ciemnej norze, sam na sam ze wściekłym Zmiennoskrzydłym. To by było coś.

- Ciemna nora. Brr. - Mieczyk wzdrygnął się – Ale pomysł z masztem brzmi dobrze. Dopisz do listy.

- Przepraszam? - Sączysmark z wyrzutem rozejrzał się wokół – Nikogo nie interesuje, o co mi naprawdę chodzi?

- Prawda jest taka, że grozisz mu od zawsze i nigdy żadnej z tych gróźb nie spełniłeś. Nie oczekuj, że nagle zacznie się nimi przejmować.

Śledzik jak zwykle odpowiadał ze spokojem, spoglądając na przyjaciela odrobinę kpiąco. Sączysmark z kolei daleki był od spokoju. Jak zwykle.

- Nic nie rozumiecie, półgłówki. Jak mamy być dla tych dzieciaków jakimkolwiek autorytetem, jeżeli na ich oczach sami sobie rzucamy kłody pod nogi?

Bliźniaki spojrzały po sobie rozbawione, Śledzik westchnął bez przekonania. Milczący do tej pory Eret podniósł wzrok, przyglądając się przedmówcy z uwagą.

- Jeżeli bycie autorytetem jest naszym głównym celem, to coś w tym jest. Ale wcale nie wydaje mi się, żeby o to w tym wszystkim chodziło.

- Chwila, moment – zaprotestował niespodziewanie Mieczyk – Czy ty przypadkiem sam nie dowodziłeś na tej zasadzie? „Dowódca i tak wie lepiej"?

- Dowodziłem i dlatego wiem o czym mówię – dawny łowca smoków nie zamierzał się wycofywać – tam było inaczej. Moi najemnicy byli dorośli, ale przed Drago nie odpowiadał nikt poza mną. Więc oni naprawdę nie mogli mieć nic do gadania.

Zamilkł na chwilę w zastanowieniu.

- Z tymi dzieciakami sprawa jest inna. Oni muszą umieć samodzielnie podejmować decyzje, bo sami będę za nie odpowiadać.

- A co to ma do naszego autorytetu? -zapytał Sączysmark.

- Tylko tyle, że to nie na budowaniu autorytetu powinniśmy się teraz skupiać.

Sączysmark prychnął lekceważąco.

- Niezależnie od tego, jak bardzo mi się to nie podoba, myślę, że Sączysmark może mieć trochę racji. Wybacz, Eret – odpowiedział niepewnie Śledzik – ale trochę ma.

Stracone znajdźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz