XVIII Nie mogłam po prostu odejść

189 21 5
                                    

Wiele godzin upłynęło od chwili, w której Szeptanie przedstawił się straszny widok młodego wodza, bezsilnie spadającego na spulchnioną deszczem ziemię – a ona wciąż jeszcze nie potrafiła uspokoić swych i tak już przesadnie poszarpanych nerwów.

W tamtym momencie miała wrażenie, że serce staje jej w piersi; w następnym zdawało się jej, że wyskoczy z niej, łomocąc jak szalone w nagłym przypływie adrenaliny, który aż do tej pory zdawał się nie ustępować.

Siedziała teraz na wielkim, wypożyczonym łóżku, które jak dobrze wiedziała, już niedługo miała być zmuszona oddać jego prawowitym właścicielom; ale nie to zaprzątało jej myśli w tej chwili. Oparta o ścianę, wpatrywała się w płomienie, wesoło igrające na domowym palenisku i rozpamiętywała wydarzenia minionego dnia, wbrew sobie samej łudząc się, że uda się jej dostrzec szczegół, który pomógłby jej przyjaciołom przebrnąć przez tę jakże niepożądaną sytuację.

Wciąż trudno jej było uwierzyć w to, jak niewiele brakowało, by świadkiem upadku Czkawki nie był nikt poza wierną Nocną Furią – a kto wie, jak zachowałby się w podobnych okolicznościach pozostawiony sam sobie smok. Jej samej w ogóle nie miało tam być. Wystarczyło, by wyszła z warsztatu Pyskacza odrobinę wcześniej, albo by rzeczywiście ograniczyła swój postój pod wielkim świerkiem do minimum, a o całym zajściu dowiedziałaby się zapewne następnego dnia, i tylko tyle, ile zdecydowaliby się przekazać jej jej towarzysze.

Kiedy Czkawka uderzył o ziemię, pierwszym co przyszło jej na myśl był powrót do kuźni i powiadomienie Pyskacza; nie minęła jednak chwila jak dziewczyna zorientowała się, że starego kowala od dawna tam przecież nie ma. Usłyszała żałosny ryk Szczerbatka, bezradnie trącającego nosem swego Jeźdźca – i bez dalszego namysłu pomknęła w ich kierunki, w duchu wykrzykując modlitwy, prosząc jedynego Boga, którego znała by to, co widziała, okazało się mniej niebezpiecznym niż się jej na pierwszy rzut okaz zdawało.

Szczerbatek nie próbował jej odpędzać, zamiast tego wpatrując się w dziewczynę z nadzieją, że ta będzie wiedziała jak powinni się zachować. Szeptana przypadła do boku chłopaka, nachyliła się nad nim i... odetchnęła z ulgą.

Czkawka był bez wątpienia nieprzytomny, oddychał jednak – i nie wyglądało na to, by cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić.

- Dziękuję – wyszeptała, w tej samej chwili słysząc jak Szczerbatek wypuszcza w niebo strzałę ognia, która po chwili rozprysła w potężnym wybuchu. Nie była pewna co oznaczać miał podobny sygnał, jeżeli jednak było to wezwanie o pomoc, to miała nadzieję, że zostanie ono dostrzeżone.

Ulewa jednak wzmagała się, podobnie jak wzmagał się niepokój dwojga przestraszonych towarzyszy.

- Nie możemy czekać – powiedziała w końcu Szeptana – Szczerbatek, musisz sam znaleźć pomoc i to szybko. Ja zostanę tutaj... i dopilnuję, żeby nic gorszego się nie stało. Obiecuję – dodała, siląc się na łagodny uśmiech – Ale ty naprawdę musisz się pospieszyć. No, już, leć!

Mimo swych oczywistych obaw Szczerbatek usłuchał jej polecenia i puścił się pędem w sobie tylko znanym kierunku. Szeptana nie traciła czasu na odprowadzanie go wzrokiem, całkowicie skupiając się na leżącym przed nią mężczyźnie.

Do teraz czuła na palcach żar bijący od jego rozpalonej twarzy.

- Przynajmniej na pomoc nie musieliśmy długo czekać – wymamrotała sama do siebie, wciskając brodę w kolana i, jeszcze ciaśniej oplatając ramionami podkurczone nogi, westchnęła.

Tak bardzo chciała wiedzieć co powinna w tej chwili robić.

Pierwszą osobą, która pojawiła się wtedy na miejscu wypadku była Valka. Szeptana nie miała wątpliwości, że przerażenie Smoczej Damy wielokrotnie przewyższało jej własne – jakże mogłaby porównywać swoją wrogą niemalże relację z młodym wodzem do pełnej miłości więzi pomiędzy matką i jej synem? - a jednak Valka w żaden sposób nie dała po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowana.

Stracone znajdźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz