XVI Naprawdę i zupełnie, całkowicie sam

172 23 5
                                    


Wiele minut upłynęło od wizyty Sączysmarka, a on wciąż był zbyt roztrzęsiony, by podjąć się czegokolwiek więcej niż próby uspokojenia swych skołatanych, poplątanych, rozedrganych nerwów.

Próby, która nie mogła zakończyć się niczym innym, jak tylko kolejną porażką.

Czkawka pochylił się nad stołem, przy którym stał od zbyt wielu chwil, łudząc się, że uda mu się w końcu doprowadzić się do porządku i powrócić do pracy, tak grubiańsko przerwanej przez jego przyjaciela. Jego i tak zgarbiona sylwetka przygięła się jeszcze bardziej, ramiona zadrżały pod dodatkowym ciężarem, a on dalej rozpamiętywał wydarzenia, którym szczególnie zawdzięczał swój obecny stan ducha.

Bogowie, nienawidził ich. Wszystkich.

Nienawidził Śledzika, który zamiast stać u jego boku, tak łatwo uległ namowom swych towarzyszy. Mieczyka, który wbrew wszystkim dowodom zbrodni miał czelność wmawiać mu, że ich zachowanie wciąż jeszcze można usprawiedliwić. Szpadkę, która nawet nie próbowała udawać, że żałuje czegokolwiek. Sączysmarka, bezczelnie ośmielającego się powoływać na osobę Astrid, wprost sugerując, że to nie po jego, Czkawki, stronie opowiedziałaby się jasnowłosa dziewczyna. Ereta, którego wprawdzie nie miał jeszcze okazji przesłuchać, ale którego zdążył już mimowolnie, lecz surowo osądzić.

Nienawidził ich za to, że mieli rację.

Ale najbardziej ze wszystkich, nienawidził sam siebie.

- Czym ja właściwie jestem? - wyszeptał boleśnie, uparcie wpatrując się w leżące na stole pergaminy, nie zdając sobie sprawy, że powtarza pytanie zadane mu wcześniej przez Sączysmarka – Czym ja, u diabła, jestem?!

Poczuł jak Szczerbatek szturcha go w łokieć, po raz nie wiadomo który zresztą tego wieczoru, wyraźnie usiłując odciągnąć go od tych jakże nieznośnych myśli; na próżno jednak. Choć młody wódz zdawał sobie sprawę ze starań przyjaciela i w głębi duszy odczuwał nawet pewną wdzięczność, wciąż było to za mało, by skłonić go do okazania tego w jakikolwiek sposób.

Jego własne rozważania z każdą minutą dodawały mu cierpienia – a jednak za nic nie mógł przerwać tego błędnego koła żałości.

- Dlaczego tylko mnie tak to dotyka? - zapytał po chwili, wciąż niezdolny spojrzeć Szczerbatkowi w oczy – Dlaczego tylko ja nie umiem sobie z tym poradzić? Dlaczego wszyscy inni potrafią żyć dalej, śmiać się, irytować, funkcjonować tak jak wcześniej? I tylko ja... Tylko ja...

I tylko ja nie mogę się z tym pogodzić."

Czkawka zamknął oczy, jak gdyby chciał tym sposobem odgrodzić się od tego zimnego, nieprzyjaznego świata, którego wrogość zdawała się z każdym dniem wzrastać. Jak gdyby gest ten miał moc powstrzymać falę bezsilności, każdego dnia i każdej nocy przykrywającej sobą całe jego młode istnienie. Wiedział, że oszukuje sam siebie. Z taką niemocą walczyć można było tylko twarzą w twarz i tylko w otwartym, szczerym starciu – cóż z tego, jeżeli on nie nawet miał dość sił, by w pełni uświadomić sobie potęgę przeciwnika?

Był jak stary, zmęczony wieloma latami życia człowiek, który choć wie, że wspomnienia nie przyniosą mu ukojenia, i tak uparcie do nich powraca, wierząc, że te nędzne skrawki przeszłości i tak niosą w sobie więcej szczęścia niż roztaczająca się przed nim przyszłość.

Przyszłość. Słowo tak samo w sobie pełne nadziei, oczekiwania, tak ekscytujące swą niepewnością. Czyż dla młodego, ciekawego świata i pełnego werwy, dopiero wstępującego w dorosłe życie wikinga mogło być coś donioślejszego, bardziej w swej skrytości pociągającego? Nie, z pewnością nie.

Stracone znajdźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz