XI To był jej dzień

236 19 1
                                    

Obudziła się na długo przed tym, jak słońce zawitało do przestronnego wnętrza domu Thorston.

Nie było to tak, że źle spała, albo, że sen jej był dość lekki, by mógł przerwać go pierwszy lepszy, nieznaczny hałas. Wręcz przeciwnie - mimo całego oszołomienia i zdenerwowania, jakie niewątpliwie było jej udziałem w pierwszych dniach jej pobytu na Berk, nie mogła poskarżyć się na choćby jedną nieprzespaną noc. Sen miała mocny i zdrowy, ale może właśnie dlatego nie potrzebowała go aż tyle. Zwłaszcza, że nawet przy jej najlepszych chęciach nigdy nie była w stanie znaleźć zajęcia, które rzeczywiście by ją zmęczyło; jej nowi przyjaciele naprawdę nie pozwalali jej się przepracowywać.

No i cóż mogła poradzić na to, że z natury budziła się wcześnie.

Leżała teraz na wznak, ze wzrokiem utkwionym drewnianym sklepieniu; grube belki podtrzymujące strop rysowały się niewyraźnie wiele stóp nad nią. Leżała i uśmiechała się do siebie, myśląc o kolejnym czekającym ją dniu, zastanawiając się, jakie nowe odkrycia przyjdzie jej poczynić. Czy znowu zmuszona będzie biegać po wyspie w pogoni za Szpadką i Mieczykiem? Zapewne. Czy uda się jej dowiedzieć kolejnego szczegółu odnośnie swojego tymczasowego miejsca zamieszkania? Miała ogromną nadzieję, że tak właśnie będzie.

Może nawet uda się jej nawiązać jakąś nową znajomość.

Przewróciła się na bok, opierając policzek o dłoń, i westchnęła cicho. Oczywiście, jej obecna sytuacja nadal wprawiała ją w zakłopotanie i nie pozwalała w pełni cieszyć się z tych wszystkich pozytywnych doznań, które stawały się jej udziałem każdego dnia. Ale chociaż Szeptana dałaby wszystko, co miała (choć z drugiej strony, tak niewiele tego było!), żeby dowiedzieć się kim tak naprawdę jest i co właściwie robi na tej niewielkiej, odciętej od reszty świata wyspie, nie zamierzała marnować swego cennego czasu na szlochy i rozmyślania. Wszystko, czego doświadczyła do tej pory dowodziło, że nawet bez tej wiedzy jest w stanie nawiązywać przyjaźnie i najzwyczajniej w świecie cieszyć się chwilą.

Berk kryła niejedną tajemnicę, a ich poznawanie sprawiało dziewczynie jakąś niezwykłą radość. Za każdym razem, gdy udało jej się zdobyć nową informację, detal, lub też skojarzyć ze sobą dwa fragmenty tej samej historii (które jednak zasłyszała z osobna), cieszyła się, jak gdyby co najmniej odkryła nowy, nieznany ląd. Wiedziała, że wikingów bawi jej entuzjazm dla spraw, które dla nich były jedynie elementem ich codzienności, podobnie jak śmiali się z dumy, z jaką opowiadała im o swoich kolejnych zwycięstwach na tym polu. Ale pozostawali wobec niej życzliwi, a to sprawiało, że nawet ich nieco sarkastyczne uwagi nie mogły zniechęcić jej do dalszych poszukiwań.

Spojrzała w stronę niewielkiego okna, zastanawiając się, jak wiele dzieli ją jeszcze od świtu. Niebo nie było już zupełnie ciemne, ale i do jasności sporo mu jeszcze brakowało.

No dobrze, poczeka. Podobno cierpliwość popłaca.

Prawda była taka, że nie mogła doczekać się, aż będzie jej wolno opuścić chatę, w której obecnie się znajdowała. Nie dlatego, że czuła się w niej źle; nie miała również na myśli rzeczywistej przeprowadzki. Po prostu tego poranka wszystko w niej aż rwało się do wyjścia - pragnęła świeżego powietrza, blasku słońca i odrobiny czasu dla samej siebie. Surowość poranka dawała jej nadzieję na otrzymanie wszystkiego tego naraz.

Wciąż jednak wolała uniknąć przechadzania się po osadzie o zbyt wczesnej porze - ostatnim, czego chciała, było wzbudzenie podejrzenia, że myszkuje po nocach i wtyka nos w nieswoje sprawy.

Dlatego czekała.

Z oddali dobiegło ją nagłe chrząknięcie Mieczyka, za którym natychmiast podążyły jego niezrozumiałe pomruki. Szeptana uśmiechnęła się szerzej na myśl o swych gospodarzach, gotowych do wszelkich ustępstw na jej korzyść. Po raz kolejny przyszło jej do głowy, że nie zasługuje na tę dobroć, jaką została obdarzona w ostatnim czasie, nawet, jeżeli cała wyspa twierdziła coś dokładnie odwrotnego.

Stracone znajdźWhere stories live. Discover now