XV Nie jest jedną z nas

165 18 8
                                    

- Sączysmark! Sączysmark, zaczekaj chwilę! - ciemnowłosy wiking przystanął w pół kroku, zaskoczony wołaniem swego również ciemnowłosego kuzyna, po czym niespiesznie odwrócił się w jego stronę. Czkawka szybko zbliżał się do niego, sprężystym krokiem - truchtem niemalże - pokonując dzielący ich dystans, z dziwnie entuzjastycznym uśmiechem malującym się na jego zwykle poważnym obliczu.

Sączysmark uniósł brwi, ze sceptycyzmem zerkając na siedzącego nieopodal Szczerbatka, który z równym zdumieniem przyglądał się zachowaniu swojego Jeźdźca; napotkawszy pytający wzrok Jorgensona przekrzywił łeb w bok, jakby chciał dać chłopakowi do zrozumienia, że on sam pojmuje niewiele więcej.

Tymczasem młody wódz dotarł w końcu do miejsca, w którym znajdował się jego przyjaciel i, chcąc nie chcąc, Sączysmark zmuszony był przenieść swą uwagę z powrotem na niego.

- Nareszcie cię mam, już myślałem, że cię dzisiaj nie dopadnę - wyrzucił z siebie Czkawka, z jakiegoś powodu wciąż się uśmiechając - Gdzie o ciebie nie zapytam, zawsze słyszę, że robisz już coś innego. Jeszcze chyba nie widziałem, żebyś uwijał się w takim tempie.

- Dobra, o co chodzi? - odpowiedział mu natychmiast jego niski towarzysz i skrzyżował ręce na piersi w geście oczekiwania, jakby spodziewał się wyjaśnień; w istocie, tak właśnie miał nadzieję wyglądać - Co ty kombinujesz?

Czkawka spojrzał na niego pytająco, nie rozumiejąc tego zgoła nieuzasadnionego ataku.

- Nic nie kombinuję - odparł spokojnie, wciąż przypatrując się przyjacielowi z uwagą - Ale pół dnia spędziłem na szukaniu ciebie, więc cieszę się, że w końcu mam to za sobą.

- A dlaczego się uśmiechasz?

- Przepraszam?

- Dlaczego nagle jesteś taki zadowolony?

- Wydaje mi się, że właśnie odpowiedziałem na to pytanie - wódz zmarszczył brwi; skomentowany przed chwilą uśmiech zniknął z jego twarzy, choć wciąż nie było widać na niej oznak gniewu - Słuchaj, nie wiem co ci się w mojej mimice tak nie podoba, ale...

- Tylko to, że zwykle wyglądasz jak chmura gradowa, a w tej chwili sprawiasz wrażenie, jakby radował cię mój widok. Wybacz, że się dziwię, ale trochę odwykłem od tego obrazka.

W głosie Sączysmarka nie było rzecz jasna nawet cienia skruchy, zamiast której rozbrzmiewała w nim zwykła, prześmiewcza, pełna niedowierzania nuta. Czkawka nie był tym faktem zaskoczony - nie licząc kilku chwalebnych wyjątków, wszystkie jego rozmowy z Sączysmarkiem wyglądały w ten właśnie sposób i co więcej, chłopak dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że w dużej mierze jest to „zasługa" jego samego.

Westchnął z rezygnacją, wciąż jednak zdeterminowany był nie ulegać opanowującemu go na nowo zniecierpliwieniu.

- Sączysmark, naprawdę nie mam ochoty się z tobą kłócić - wyjaśnił, mając nadzieję, że kuzyn przestanie traktować go jak wroga, za którego najwyraźniej uważał go w chwili obecnej - Słońce świeci, Straszliwce śpiewają, a ja mogę przestać się za tobą uganiać. Poza tym, z jakiegoś wciąż nieznanego mi powodu prace idą naprawdę dobrze, lepiej niż od bardzo dawna. Prawie udało wam się nadrobić zaległości ostatnich dwóch tygodni! Naprawdę nie myślałem, że uda nam się jeszcze kiedyś osiągnąć takie wyniki. I... - Czkawka oparł dłoń na karku; kącik jego ust uniósł się nieznacznie - Chyba powinienem ci za to podziękować. Ostatecznie to ty wszystko to nadzorujesz.

Gdyby ich rozmowa toczyła się przy posiłku, Sączysmark niewątpliwie zakrztusiłby się tym, co akurat miałby w ustach, niezależnie od tego czy byłby to miód, wino czy gotowany dorsz. Zresztą i w tych warunkach udławienie się własną śliną pozostawało realnym zagrożeniem i jedynym, co ratowało wikinga był fakt, że w jego spragnionych, suchych ustach nawet tej substancji pozostawało niewiele.

Stracone znajdźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz