ROZDZIAŁ 22

538 53 3
                                    

KOCHANI CZYTELNICY!!!

NIEUBŁAGANIE ZBLIŻAMY SIĘ DO KOŃCA OPOWIEŚCI. NIE WIEM ILE ROZDZIAŁÓW JESZCZE BĘDZIE. MAM JUŻ POMYSŁ NA NASTĘPNĄ KSIĄŻKĘ, A NIE MAM CZASU PISAĆ DWÓCH NARAZ.
MAM NADZIEJĘ,  ŻE MIŁO SPĘDZACIE CZAS Z CATHERINE I JEJ PRZYJACIÓŁMI.




Na miejscu byli dopiero następnego dnia wieczorem. Jednak to, co zastali, przeszło ich najgorsze wyobrażenia. Nigdy nie było tu ładnie. Nikt nie sprzątał okolicy rezydencji,  by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Na zewnątrz wyglądała jak opuszczona rudera, jednak w środku była elegancką willą z wieloma pokojami, łazienkami i różnego rodzaju innymi pomieszczeniami.  A teraz... wszystko doszczętnie spalone. Gdzieniegdzie jeszcze tliło się drewno, które kiedyś było krzesłem, stołem, łóżkiem bądź innym potrzebnym sprzętem.
-Nawet ja w moim prawdziwym domu nie narobiłem takich zniszczeń.-powiedział Toby. Nikt tego nie skomentował.
-To...To był mój dom...Nasz dom...Kto mógł...To...To okrutne. Jeszcze bardziej niż wasze morderstwa.-powiedziała Catherine ze łzami w oczach.
-Teraz trzeba dotrzeć do reszty. Jesteś pewna,  że są w piwnicach? -Tak mówiła Sally. Mam nadzieję,  że jeszcze tam są.
Toby podszedł do klapy, pod którą były schody prowadzące do piwnic. Z trudem ją podniósł. Metalowa klamka była jeszcze gorąca, czego oczywiście nie poczuł. Zszedł pierwszy. Za nim podążała Kat, potem Magda. Jeff szedł na końcu, by dziewczyny były bezpieczniejsze.
Nagle usłyszeli kroki. Dobiegały z głębi piwnicy. Toby idący z przodu chwycił swoje siekiery. Jednak te wypadły z jego poparzonych klamką rąk. W ich stronę zza zakrętu szedł mężczyzna z pistoletem. Mierzył do nich.
-Odsuń się!-Catherine pchnęła chłopaka w bok. Skupiła wzrok na jednej z siekier. Ta uniosła się i z wielką szybkością poszybowała prosto w głowę napastnika. Zdziwiony osunął się na ziemię i skonał. Chłopak podszedł po swoją broń, którą jednym ruchem wyciągnął z ciała.
-To było coś. Nie wiedziałem, że tak potrafisz.-pochwalił ją.
-Super, no nie? Ja już miałam mały pokaz w poprzednim domu.-pochwaliła się Magda.
Doszli do metalowych drzwi, zamkniętych od środka.
-Jeff, osłaniaj z Magdą tyły. Patrzcie czy nikt nie depcze nam po piętach. Ja z Catherine idziemy sprawdzić co z resztą.
Kat zapukała w drzwi.
-Jesteście tam? Sally? Jane? Ktokolwiek? -bez odpowiedzi.-Gdy już się poddała, usłyszała zza drzwi ostrzegawcze warczenie psa.
-Smile dog? Smile dog!Piesku słyszysz mnie? To ja, Catherine!
Przyprowadź kogoś! Przyszliśmy wam na pomoc.

Ludzie próbowali na różne sposoby dostać się do środka. W końcu znaleźli idealny. Dokopywali się przez górę. Wystarczyłoby jeszcze kilka ruchów łopatą i odkopaliby piwnicę.
-Na dziś starczy, Stan. Przyjdziemy tu jutro.
-Ale nie zostało dużo. Im szybciej ich dostarczymy policji, tym szybciej dostaniemy nagrodę. A wiesz, że za każdego z nich jest milion dolarów. I tak trzech oddaliśmy Jaredowi do laboratorium.
-Powiedziałem dosyć. Kto wie, ile tych diabelskich pomiotów tam jest. Lepiej dmuchać na zimne.
Dwóch mężczyzn odjechało od zrujnowanej rezydencji, zostawiając na czatach trzeciego.

Tymczasem w piwnicy.
Laughing Jack siedział razem z Jane pilnując chorej Sally.
-Zrobicie coś dla mnie?-zapytała chora.
-Oczywiście.
-Powiedzcie Slenderowi jak już to spotkacie, że naprawdę to kocham. I Catherine... dzięki niej mogłam w końcu z nim być bez przeszkód.-po czym zaniosła się kaszlem.
Dwójka przyjaciół odeszła na stronę.
-Czy duch może umrzeć?-zapytała Jane.
-Mnie pytasz? Nawet nie wiedziałem, że potrafią zachodzić w ciążę.-odparł Jack.
-Mam nadzieję, że wytrzyma. Ciekawe co z jej dzieckiem.
Nagle koło nich zaczął się kręcić Smile dog.
Trącał nosem Laughing Jacka, szczekając i machając ogonem.
-Co jest piesku? -zwrócił się do Jane.-Dziwne. Zachowuje się tak tylko wtedy, gdy Jeff wraca z misji.
Pies na te słowa zaszczekał radośnie i podbiegł do drzwi. Piszczał i drapał w nie niecierpliwie.
Jack poszedł za nim.
-Kto tam jest?-zawołał.
-Jack? Otwórzcie drzwi. Strażnik nie żyje. Przywiozłem Jeffa, Catherine i jej przyjaciółkę. Na zewnątrz nikogo nie ma.-odkrzyknął Toby.
Po chwili szamotaniny Jack powiedział:
-Nic z tego. Od tego, że ci dranie się tu dobijali, zgięły się zasuwy. Nie dam rady ich naprawić bez narzędzi.
-Ja spróbuję.-zaoferowała Kat.-Jack, odejdź od drzwi.-skupiła się na drzwiach. Wyobraziła sobie zasuwy po drugiej stronie. Była tylko ona i drzwi. Ona i drzwi. Ona i drzwi. Nagle usłyszeli jak zasuwy prostują się, a drzwi wylatują z zawiasów. Catherine straciła dużo energii. Nie wytrzymała. Zrobiło się jej ciemno przed oczami i osunęła się tracąc przytomność. W ostatniej chwili przed upadkiem, podtrzymał ją Toby.

Do końca pozostały 3-4 rozdziały. Tak jak pisałam, jutro z rana ( albo do godziny 14) ukarze się bonusowy rozdział. Po nim napiszę jeszcze jeden "normalny", a pojutrze będziemy żegnać się z naszymi bohaterami.

Odnaleźć drogę Onde histórias criam vida. Descubra agora