Rozdział 11

2K 92 5
                                    

Kilka godzin później obudziłam się w swoim pokoju, a obok mnie spała Hermiona. Zmęczone zasnęłyśmy nie wiedząc nawet kiedy. Wstałam i skierowałam się do łazienki. Po porannej toalecie ubrałam czarne jeansy, czarną koszulkę na ramiączkach, a na nią czarną koronkową bluzkę. Zostawiłam włosy rozpuszczone włosy, a całość dopełniał lekki makijaż. Gdy wróciłam do pokoju czarnowłosej już nie było. Pewnie sama poszła się szykować. Zeszłam na dół do kuchni. Rodzice już jedli.

-Jak spałaś?-spytała mama smarując tosta dżemem.

-Dobrze. Gadałam do rana z Hermioną. Poznałyśmy się. -mówiłam z wyraźnym żalem. Nie zamierzałam tego ukrywać.

-Po śniadaniu idziemy do Hogwartu, musimy ostatecznie go przejąć. -rzekł tato w momencie wejścia Hermiony. Przywitała się i również siadła do stołu. Po skończonym śniadaniu aportowaliśmy na wzgórze skąd idealnie widać Hogwart. Na dole stali śmierciożercy i czekali na rozkazy. Przywitałam się z Lucasem i resztą po czym ojciec zaczął mówić. -Ja idę pierwszy, wy wszyscy za mną oraz Hagrid z Potterem. Za nami reszta. Atakujecie na mój rozkaz. -po tych słowach ruszyliśmy. Dojrzałam Severusa na wieży. Przyglądał się z pewnością siebie. Zatrzymaliśmy się przy wejściu na dziedziniec. Po chwili zaczęli wychodzić ludzie z McSztywną na czele.

-Czego tu chcecie?!-krzyknęła Minerwa z różdżką w ręku.

-Przyszliśmy oddać wam waszego bohatera.-rzekł z ironią. -Harrego Pottera. -Hagrid podszedł i położył bliznowatego przed McSztywną po czym zaciągnęli go z powrotem.-Dumbeldore nie żyje. Zmarł z ręki mojej córki. Harry zmarł z mojej ręki, a waszego rudzielca zabiła Hermiona. Moja bratanica, która tylko donosiła mi szczegóły z życia Pottera. Jesteście bez szans. Lepiej od razu się poddajcie, a ten kto zechciałby wzmocnić moje szeregi to serdecznie zapraszam. -na te słowa kilka osób ze Slytherinu przeszło na naszą stronę. Miodzio.

-Nie poddamy się bez walki. Dredwota!-i tak to się zaczęło. Walczyliśmy przeciwko grupce dzieciaków i kilku nauczycielom. Ja walczyłam z kilkoma naraz i całkiem nieźle mi szło. Nagle mój ojciec zasłabł. I padł na ziemie, co odwróciło moją uwagę i oberwałam zaklęciem. Nie było ono mocne, ale upadając uderzyłam się w głowę, potem była już tylko ciemność.

                                              Perspektywa Lucasa

Walczyliśmy już jakiś czas. Szło nam bardzo dobrze, do momentu, gdy ojciec mojej Delii padł na podłogę. Lecz to była tylko chwila, bo zaraz wstał i zaczął dalej walczyć. Longbottom zabił Nagini, jego horkruksa, więc chwilowo go to osłabiło. Nagle słyszę krzyk pani Riddle.

-Lucas! Bierz Cordelie i znikajcie!-momentalnie zacząłem jej szukać, lecz nie mogłem jej dostrzec. Nagle ją ujrzałem. Leżała z zakrwawioną głową. Nie ruszała się. Od razu do niej podbiegłem, wziąłem na ręce i za rozkazem jej matki zniknęliśmy. Pojawiliśmy się w Riddle Manor, gdzie czekała już jej ciotka Narcyza. Przestraszony położyłem ją na kanapie w salonie i pozwoliłem się nią zająć. Sam osunąłem się na ziemie ciężko oddychając. Wiedziałem, że ma horkruksa, ale mimo tego się bałem. Cholernie. Patrzyłem jak jej ciotka biega wokół niej opatrując jej ranę oraz podając przeróżne eliksiry. Po jakimś czasie owinęła jej głowę bandażem i przykryła kocem. Nie zauważyłem kiedy do mnie podeszła.

-Lucas...Lucas...Lucas!-dopiero gdy krzyknęła wyrwała mnie z myśli.

-T-Tak??-podniosłem się momentalnie. Bałem się co usłyszę. Po wskrzeszeniu z horkruksa człowiek nie jest już taki sam. Nie ma w nim ludzkim uczuć. Co jeśli zapomni że mnie kocha?

-Wszystko będzie z nią dobrze. Przeżyje. Chociaż, gdyby dłużej tam leżała to nie jestem pewna czy nie trzeba by było używać horkruksa. -mówiła patrząc na swoją siostrzenice. Była blada, a na jej twarzy był tylko lekko rozmyty makijaż. -Zostanę z nią. Wracaj tam i im pomóż.-na jej słowa pokiwałem głową i wróciłem na dziedziniec, gdzie toczyła się walka. Było pusto. Jedynie ciała to uczniów, to śmierciożerców. Wpadłem do wielkiej sali, a tam stała pani Riddle przemawiając do uczniów, którzy przeżyli lub się poddali wcześniej do nas dołączając. Obok niej stała Hermiona, Draco wraz z ojcem, mój ojciec oraz Severus. Wszyscy najważniejsi, lecz nie dostrzegłem Voldemorta. Stanąłem obok Draco i Hermiony, lecz matka Cordelii skończyła przemówienie. Severus jako dyrektor zaczął ustalać swoje zasady,  a my wyszliśmy z powrotem na dziedziniec.

-Lucas! Co z Cordelią??-zapytała Bellatrix z nad wyraz kamienną twarzą.

-Żyje. Pani Narcyza się nią dobrze zajęła, lecz jeszcze nie odzyskała przytomności.

-Dobrze. Wracamy.-na jej rozkaz wszyscy wróciliśmy do Riddle Manor, lecz nadal nie było pana Riddle. Kiedy weszliśmy do Cordelii od razu podbiegła jej matka i mocno przytuliła. -Dziękuję, Narcyzo. Nie chciałabym jej odczłowieczonej.

-Przestań, nie masz za co dziękować. A gdzie Tom?

-Nie żyje. Najpierw zabili nagini, a potem ktoś zniszczył resztę horkruksów. Ale i tak wygraliśmy. Severus przejął szkołę. Ministerstwo też jest nasze i chciałabym, aby ministerstwem zajął się Lucjusz. Zgadzasz się?

-Oczywiście Bella.-zgodził się starszy blondyn.


                                              Perspektywa Cordelii

Gdy zaczęłam się budzić poczułam jak okropnie boli mnie głowa. Spróbowałam otworzyć oczy, lecz był to błąd. Spróbowałam jeszcze raz powoli, aż oczy przyzwyczają się do światła. Gdy ujrzałam mój pokój, ulżyło mi. Dotknęłam lekko głowy, gdzie wyczułam bandaż. Powoli przypominałam sobie co się stało...tato! Co z ojcem? ?!! Chciałam wstać, lecz ból skutecznie mi to uniemożliwił. Rozejrzałam się dookoła. Na szafce nocnej stała fiolka z eliksirem wzmacniającym, obok była karteczka z napisem "Wypij gdy się obudzisz. Poczujesz się lepiej. Ciocia Narcyza.". Sięgnęłam po buteleczkę i od razu ją wypiłam, a po kilku chwilach już czułam się o wiele lepiej. Skierowałam się do łazienki i odwinęłam bandaż. Miałam dość sporą rozmiarów ranę, oczywiście perfekcyjnie zeszytą. Zakryłam ją włosami i nie zważając na lekko rozmyty makijaż zeszłam do salonu. Wszyscy siedzieli wokół mamy. Taty nigdzie nie było, a to ozznacza że on...nie przecież ma horkruksy!

-Co się stało?

-Cordelia...skarbie...wyjdźcie wszyscy, a ty siadaj koło mnie.-wykonałam posłusznie zadanie i czekałam aż mama zacznie mówić. -Niestety, ale tata nie żyje. Zniszczyli jego horkruksy. McGonagall je miała i wszystkie zniszczyła. -Co?!! Nie to niemożliwe!

-Ale...to niemożliwe!!!-krzyknęłam,  mama odrazu mnie przytuliła. Nie mogę w to uwierzyć...-Zabije ją! Pomszcze ojca!

-Ona nie żyje. Zabiłam ją. Teraz Ty tu rządzisz. Rządzisz światem, Cordelia.-mówiła ze łzami w oczach. Po raz pierwszy w życiu widziałam u niej łzy. Ja też się rozpłakałam, lecz ukryłam twarz w jej sukni, aby nikt tego nie zauważył. Musiałam być silna, zwłaszcza teraz.

Cordelia Shelby RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz