12

1.2K 105 28
                                    

~Stanford Pines

Przetarłem zmęczone oczy i spojrzałem na zegarek. 12.45. Najwyższy czas zrobić sobie przerwę na obiad. Włożyłem dziennik numer 4 do szuflady przy okazji patrząc na pewne zdjęcie, które się tam znajdowało. Przedstawiało kilkuletnią dziewczynkę z brązowymi warkoczykami. Wtedy jeszcze nie miała naszyjnika, ale już z trudem kontrolowała to, co w niej żyło. W zasadzie to moja wina... Zachciało mi się stworzenia "istoty doskonałej"! Durny! Myślami wróciłem do tego "projektu"...

 - "Istota doskonała"? - zdziwiła się trzylatka siedząca na moich kolanach i odłożyła na stół moje plany. Mimo, że była jeszcze bardzo mała to, mniej więcej, umiała już czytać. Pogłaskałem ją po głowie.

 - Aha - potwierdziłem myślami błądząc gdzieś daleko.

 - Na czym by to polegało, wujaszku Fordzie? - spytała obracając się twarzą do mnie.

 - Na podstawie eksperymentu stworzyłbym istnienie idealne. Człowieka, który posiadałby w sobie demoniczne moce i umiałby je w pełni wykorzystywać, kruszynko - wyjaśniłem. Dziecko przyglądało mi się przez chwilę, śmiesznie przechylając głowę i analizując moje słowa.

 - I ten człowiek byłby potężniejszy nawet od Billa? - zapytała.

 - Nawet od Billa - przytaknąłem wywołując uśmiech na jej twarzy.

 - W takim razie chcę spróbować - oznajmiła pewnym i nie znoszącym sprzeciwu tonem. Spojrzałem na nią oszołomiony zdaniem, które właśnie padło z jej ust.

 - Jesteś pewna, że tego chcesz, kruszynko? Jeśli coś poszłoby nie tak to zamiast "najpotężniejszą" byłabyś "najniebezpieczniejszą istotą". Miałabyś takie jakby rozdwojenie jaźni; demoniczne alter ego. Mogłabyś nie umieć nad tym zapanować - powiedziałem.

 - Nie dowiemy się jeśli nie spróbujemy, wujaszku Fordzie. Proszę... Chcę spróbować - Usłyszałem.

 - N-no... No dobrze... - Błagała mnie tak długo, że w końcu się zgodziłem. - Tylko nie mów Stanley'owi. Tak na wszelki wypadek...

Zacząłem więc przeprowadzać na małej eksperymenty. Szybko okazało się, że w jej sercu drzemie demoniczna moc. Wystarczyło tę energię tylko przebudzić, co, oczywiście, uczyniłem. Niestety moje czarne scenariusze się sprawdziły. Demoniczna istota, którą przebudziłem w sercu Megan okazała się dla kilkulatki zbyt silna. Wprawdzie podawałem dziecku pewną miksturę, która osłabiała demona, ale tylko na dobę. Później musiałem jej dawać kolejną dawkę tej mikstury. Dlatego na piąte urodziny kruszynki podarowałem jej stworzony przez siebie naszyjnik. Naszyjnik, który działał jak kajdan i pieczętował demona w jej sercu. Taką miał pełnić rolę i chyba się udało, bo Stan mówił, że gdy Megan nosiła naszyjnik to nie miała już "ataków".

Z westchnieniem wróciłem do rzeczywistości. Miałem za złe Stanowi, że lekką ręką puścił kruszynkę w świat. Przecież ona miała dopiero jedenaście lat! Wyszedłem z laboratorium i poszedłem do kuchni, gdzie nałożyłem sobie spaghetti. W salonie dostrzegłem nucącego coś Cipher'a, uśmiechniętego Stana i lekko zdezorientowaną Mabel. Dipper wsiąkł jak kamfora choć zapewne siedział w swoim pokoju i przepisywał dzienniki. Wzruszyłem ramionami i zabrałem się do jedzenia. Nagle coś (lub ktoś) przesłoniło mi pole widzenia.

 - Zgaduj zgadula, może się uda... - Usłyszałem delikatny, dziewczęcy głos i zamyśliłem się. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Mabel, ale ona raczej zrobiłaby tak Stanowi, a nie mi. Pozostawała jeszcze jedna opcja i choć wydawała mi się absurdalna to postanowiłem zaryzykować.

 - Kru... kruszynka? - spytałem niepewnie i po chwili znowu wszystko widziałem. Odwróciłem się i zobaczyłem ściętą na chłopaka nastolatkę z grzywką zaczesaną na bok. Ubrana była w ciemne, przetarte jeansy i błękitny golf. Gdyby nie naszyjnik to w życiu bym jej nie rozpoznał. Uśmiechnęła się delikatnie.

 - Cześć wujaszku. Tęskniłeś? - powiedziała i przytuliła mnie. Kątem oka dostrzegłem Stana, który stał w przejściu do salonu szczerząc się jak głupi.

 - Bardzo, kruszynko - odparłem oddając jej uścisk.

 - Ja też. Heh! Brakowało mi tej "kruszynki" - Zaśmiała się i oderwała ode mnie.

 - A już myślałem, że go udusisz, aniołku - wtrącił Stanley niszcząc "magiczną chwilę".

 - Jeśli kogoś miałabym udusić to Ciebie, wujaszku Stanku, za "piękny prezent" na piąte urodziny - powiedziała lustrując mego brata spod przymrużonych powiek. Stan chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu pukanie do drzwi. 

 - Kiego licho niesie? - spytał, a ja poderwałem się z krzesła.

 - Otworzę - mruknąłem idąc w stronę drzwi. Pukanie rozległo się znowu. - Idę, idę, już idę. Pali się czy jak?

Otworzyłem drzwi i na moment zamarłem. Wpatrywałem się to w nowo przybyłego, to w Cipher'a, który właśnie się zjawił i był niemniej zdziwiony niż ja.

 - To niemożliwe... - wyszeptał i czym prędzej poszedł z powrotem do salonu.

***  

I w tym momencie zasługuję na Order Polsatu (albo i nie XD). Zagadka "tajemniczego" gościa rozwiąże się w następnym rozdziale. Pewnie już domyślacie się kto to, ale i tak... Moim zdaniem rozdział wyszedł fatalnie (choć to wy oceniacie, a nie ja). W każdym bądź razie... jestem otwarta na ewentualną krytykę. Trzymajcie się ciepło. Do następnego! 

  

BillDip: Co się stało z moją sosenką?! (ZAKOŃCZONE) Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon