Początek

233 3 1
                                    


Salem, 1690 rok

Wędrowałam po tym mieście już jakieś 10 lat i nikt mnie nie zauważył. To bardzo dobrze, bo z nikim nie miałam ochoty rozmawiać. Nawet jeśli ktoś mnie zobaczył, to używałam perswazji i kazałam mu o mnie zapomnieć. Tutaj ludzie bardzo źle traktowali obcych, a już zwłaszcza czarownice. A w tym mieście aż się roiło od nich. Czują, że jestem wampirem i patrzą na mnie ciekawym wzrokiem. Czasami odwzajemniam spojrzenia, a czasami się do nich uśmiecham. Jedna nawet chciała mnie zaprosić do siebie na herbatę, bo chciała mi wyczytać przyszłość z rąk. Ale ja tego nie chciałam, bo dobrze znałam swoją przyszłość. Umrę samotnie lub popełnię samobójstwo ściągając pierścień i stojąc na promieniach słonecznych. To byłaby bolesna i ciekawa śmierć.

Wędrowałam teraz po bazarze i kupowałam owoce do mojej chatki. Zawsze się mnie pytają czy jestem nowa. Odpowiadam, że przeprowadziłam się tu tydzień temu, a później zgrabnie używałam perswazji i wmawiałam, że mnie nigdy tutaj nie wiedział. Pakowałam właśnie jabłka i marchew do kosza, kiedy poczułam, jak ktoś za mną stoi i szepcze.

- Wiem, kim jesteś.

Odwróciłam się i ujrzałam średnią blondynkę z delikatnie odstającym kośćmi policzkowymi i niebieskimi oczami. Patrzyła na mnie poważnym wzrokiem.

- Przepraszam? - spytałam zbita z tropu

- Widziałam cię parę razy na rynku i w lesie. Wiem, kim jesteś. Mogę ci pomóc. Jestem Melinda Warren.

Mówiąc to, wyciągnęła do mnie dłoń. Niepewnie ją uścisnęłam.

- Veronica White.

- Na pewno? - spytała z delikatnym uśmiechem niezdarnie ukrywając rozbawienie.

To mnie minimalnie zaintrygowało i wystraszyło. Nigdy żadna dziewczyna lub czarownica tak do mnie nie powiedziała. Może zobaczyła, jak poluję w lesie na jakieś zwierzę. Nie, to niemożliwe, nikogo nigdy nie wyczułam i zawsze poluje w nocy, by nikt mnie nie zobaczył i nie wzbudzać żadnych podejrzeń.

- Przepraszam, ale muszę już iść - powiedziałam niepewnie zabierając dłoń.

Wychodziłam z bazaru, kiedy usłyszałam jej szept.

- Przyjdź dzisiaj do mnie, Venico Crown. Musimy porozmawiać o twoim przeznaczeniu. Lepszym przeznaczeniu.

Zatrzymałam się i odwróciłam do niej. Uśmiechnęła się tajemniczo i poszła do swojego domku. To było dość ciekawe, trzeba przyznać. Odwróciłam się i poszłam do swojego skromnego domku prawie na końcu wioski. Weszłam do środka i położyłam kosz na stoliku. Chwyciłam za pióro, kartkę i miałam zamiar pisać, co się dzisiaj działo, ale ciągle miałam w głowie to, co ta dziewczyna powiedziała. Co ona może wiedzieć o moim przeznaczeniu, skoro nic o mnie nie wie. A może... może ONA jest czarownicą, która ma moc wizji? To może do niej pójdę i dowiem się paru rzeczy? Może w końcu zapomnę o nim? Dobrze, Melindo Warren, wygrałaś. Odłożyłam wszystko i wyszłam z chaty. Szłam pewnym krokiem do centrum miasta. Stała obok swojej małej chatki. Czekała na mnie. Teraz wierzyłam, że jest potężną czarownicą. Stanęłam obok niej i stwierdziłam szeptem.

- Jesteś czarownicą.

Kiwnęła twierdząco głową. Kiwnęła na mnie palcem, bym weszła do środka. Stanęłam przed wejściem i czekałam, aż zrozumie, że trzeba mnie słownie zaprosić do środka. Popatrzyła na mnie pytająco,a ja znacząco. Po chwili zrozumiała i zachichotała z własnej głupoty.

- Przepraszam. Zapraszam - powiedziała z uśmiechem.

Odwzajemniłam gest i weszłam do wnętrza chatki. Był nawet duży. W kącie zobaczyłam kołyskę. Mała córeczka zaczęła płakać i wzięła na ręce.

Venica CrownWhere stories live. Discover now