Wprowadzenie do przeznaczenia

69 1 0
                                    

1998 rok

Minęło pół roku od śmierci Penny. Czułam tak samo boleśnie co śmierć Patty. Dziewczyny nic nie wiedziały o swoim przeznaczeniu. Cały czas do mnie pisały, a już zwłaszcza Piper, z którą polepszył mi się kontakt, kiedy miała 10 lat. Zniknęliśmy z ich życia, kiedy miały 12 - 9 lat. Tak było bezpieczniej dla nas i nich. Prue pisała do mnie sporadycznie. Dalej ma dla mnie za złe, że ich opuściłam bez słowa pożegnania. Phoebe pisze do mnie długie maile. Chce się ze mną spotkać i porozmawiać jak za tamtych lat. Wyjechała do Nowego Jorku szukać Vicotr'a, z którym do tej pory utrzymuję dobre stosunki. Zawsze do niej odpisuję, że to zły czas. Piszę, że spotkamy się, gdy przyjdzie pora. Jeleń pisze z Paige, która również chce się z nami spotkać, ale wie, że nie mamy na to czasu. 

Byliśmy w chatce i czytaliśmy książki. On historyczne, ja o magii. Wpisywałam również swoje notatki. Siedział na łóżku, ja leżałam i miałam położoną głowę na kolanach. Dzisiaj czułam się jakoś dziwne, rozpierała mnie energia i nie mogłam usiedzieć na miejscu. Cały czas wierciłam się na jego kolanach.

 - Wiercipięto, co się stało? - spytał chwytając mnie za ramię, bym się uspokoiła.

 - Nie wiem, co się dzieje. Cały czas mam ochotę do nich wyjść, ale coś mnie powstrzymuję. Zauważyłeś, że zaczęłam znowu czytać książki o magii? Nie robiłam tego od czasu, kiedy dziewczyny się urodziły - przyznałam siadając i patrząc na niego.

 - Faktycznie. Może przyszedł czas, byś im się pokazała? - zgadywał.

 - Nie, bo nie ma Phoebe. Ale pisała do mnie dzisiaj, że przyjedzie wieczorem. - odparłam poprawiając się na łóżku - Co się dzieje? Nie jestem głodna, nie chcę biegać... A co chodzi? - marudziłam.

Nachylił się i mnie pocałował kładąc na łóżku. Położył moje ręce za głowę i wygięłam się w łuk rozpływając się pod wpływem jego pocałunków.

 - Już lepiej? - spytał trącając mnie nosem.

 - Minimalnie - przyznałam - Ale ciągle mało.

Zachichotał i kontynuowaliśmy zabawę. Byliśmy już prawie 30 lat. Jak stare dobre małżeństwo. Chociaż mi się nie oświadczył, ale mi to nie przeszkadza. Robiliśmy to do wieczora, czyli praktycznie całe popołudnie. Leżeliśmy do siebie przytuleni. Na dworze szalała burza.

 - "Dla moich pięknych trzech pięknych córek. Niech światło pokaże wam drogę w cieniu. Moc Trzech ocali was wnet!" - przeczytała Piper.

 - Oho, znalazły tablicę spirytystyczną. To dobry znak - powiedziałam zadowolona.

 - Zbliża się ich przeznaczenie. Jesteś na to gotowa? - spytał Jeleń.

 - Tak. Chociaż będzie ciężko ich nauczyć, bo oboje użyliśmy na nich perswazji, by zapomniały o magii. Będzie bardzo trudno i będę mieć zszarpane nerwy. Będzie ciekawie jak przy nauce jazdy samochodem wyścigowym. Au.

Jeleń uszczypnął mnie w bok. Zapomniałam powiedzieć, że brałam kiedyś udział w wyścigach samochodowych. Takie małe hobby. On tego nie lubi i musiałam zrezygnować po pół roku ku jego uciesze.

 - Nie przypominaj mi o tym, bo nie lubię tego. Ciągle nie było ciebie w domu.

 - Ale lepiej zarabiałam i mieliśmy na życie. Za to polepszyłeś kontakt z Vicotr'em....

 - Znalazłam kluczyki - usłyszałam głos Phoebe.

Uśmiechnęłam się. Faktycznie przyszła już pora.

 - Dobra, pora się szykować i zastanowić jak im się pokazać.

Mówiąc to wyswobodziłam się z jego objęć i zaczęłam się ubierać. Był jakoś dziwnie wyciszony. Zerknęłam na niego. Miał jakiś  nieodgadniony wyraz twarzy.

 - Elijah, dobrze się czujesz? - spytałam z troską odwracając się do niego - Jesteś jakiś nieobecny.

 - Dobrze się czuję. Po prostu... Później ci powiem, obiecuję. Zbieraj się - powiedział pomagając mi zawiązać czerwoną chustę.

 - Dziękuję - powiedziałam całując go delikatnie w usta.

Z wahaniem oddał namiętność. Nałożyłam kurtkę i wyszłam na dwór. Szłam powoli w stronę ich domu. Zbliżała się północ. Kiedy byłam wystarczająco blisko ich domu, poczułam dreszcze i większą energię. Tak, to już czas. Stałam przed ich domem po drugiej stronie ulicy i widziałam, że żyrandol świeci na niebiesko. To już ich czas. Czarodziejki czekają. Usiadłam na murku i czekałam do rana. Dobra, będę musiała im się pokazać z daleka i bliska. Nie rozmawiać, tylko pokazać. Tak, to najlepszy pomysł. Nastał ranek i wyszły Phoebe na schody z kawą. Jak ona strasznie schudła. Biedaczka. Patrzyłam na nią z ukrycia. Czując mój wzrok na niej, odwróciła do mnie głowę. Zbladła i zesztywniała.

 - Ciocia? - szepnęła.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Wstałam z murka i szłam w stronę miasta. Dobra, jedna mnie rozpoznała. Jeszcze dwie. Minęło 2 godziny i Piper przyjechała do pracy. Przechodziłam obok niej i "niechcący" szturchnęłam w ramię.

 - Przepraszam - powiedziała szybko.

 - Nic nie szkodzi - powiedziałam tak cicho, by mnie usłyszała.

Tak jak młodsza, zesztywniała i odwróciła do mnie głowę. Ale ja szłam już w swoją stronę.

 - Ciocia Ven? - szepnęła.

Dobra, jeszcze Prue. Będzie trudniej, ale dam radę, chyba. Minął cały dzień. Dowiedziałam się, że Phoebe wylądowała w szpitalu i ma małe wstrząśnięcie mózgu. Weszłam do poczekalni i usiadłam na krześle. Po chwili weszła Prue. I też, o dziwo przyszedł Andy, jej była miłość. Patrzyłam na nich zainteresowana. Po paru sekundach odwróciła do mnie głowę, kiedy poszedł kupić kawę. Zbladła i zamarła jak siostry.

 - Ciocia Venica? - spytała szeptem.

Uśmiechnęłam się tylko i wyszłam.

 - Nic nie dzieje się bez przyczyny, Prue - powiedziałam na tyle głośno, żeby mnie usłyszała.

Szłam w stronę ich domu zadowolona z siebie. Teraz wiedzą, że nigdy ich nie opuściłam. Przeszłam na tyły domu i czekałam na odpowiedni moment. Po 3 godzinach wróciła Piper i powiedziała, że Jeremy jest czarownikiem. Nie lubiłam go od początku. Wydawał mi się bardzo dziwny. Przeczytała swoje pierwsze zaklęcie, które słabo zadziała, bo są w tym nowe. Dobra, schodzą na dół. Moja kolej. Weszłam cicho do kuchni i kierowałam się do salonu.

 - Witajcie, suki - powiedział z uśmiechem Jeremy - Widzę, Venico, że przyszłaś pomóc swoim podopiecznym.

 - To prawda - powiedziałam spokojnie.

Phoebe i Piper odwróciły się do mnie zdziwione.

 - Ciocia? Ale jak? - wyjąkała środkowa.

 - Później wam powiem. Wy dwie biegnijcie do góry. Prue, użyj telekinezy. - powiedziałam poważnie.

Bez słowa pobiegły, a starsza ruszyła delikatnie głową i czarownik padł na ścianę.

 - Uciekaj. I pamiętaj. Moc trzech ocali cię wnet! - powiedziałam podchodząc do niego.

Pobiegła do góry i zaatakowałam go. Odepchnął mnie za pomocą swojej mocy i pobiegł za nimi. Usiadłam w fotelu i czekałam na nie. Mówią zaklęcie Mocy Trzech. Bardzo dobrze. Po chwili słyszałam wybuch. Uśmiechnęłam się pod nosem. pierwszy czarownik unicestwiony. Zeszły na dół i na mnie spojrzały.

 - Kim jesteś? - spytała niepewnie Prue.

 - To, co czytałaś w Księdze, Phoebe, to prawda. Melinda przyjaźniła się z pewną wampirzycą, która obiecała zająć się każdą czarownicą jej rodu. Podpisała się nawet na jej nadgarstku, by Łowcy Wampirów jej nie dopadli. Wiem to, bo to ja jestem tą wampirzycą - powiedziałam ściągając chustę i ukazując jej podpis.

 - Nie ugryziesz nas? - spytała przerażona Piper.

 - Skąd. Piję wyłącznie krew zwierząt. A poza tym, kocham was i nigdy bym tego nie zrobiła. Teraz wiecie, czemu zniknęłam?

 - Tak, teraz już tak - powiedziała zadowolona Phoebe.

Podeszła do mnie i przytuliła. Szczęśliwa odwzajemniłam uścisk. Potem zrobiła to Piper, a na końcu Prue. Tak, teraz wszystko się zmieni.

Venica CrownWhere stories live. Discover now