CXXII

610 66 57
                                    

— Nie zabieraj jej — powiedział Myre, schodząc w dół stopni ołtarza. Pozostali rycerze napięli mięśnie, gotowi do wykonania ewentualnych rozkazów i unieśli lekko miecze. Nie uszło to uwadze Rey, zmroził ją pulsujący dreszcz strachu. Tak po prostu byli gotowi stanąć z nimi do walki, jakby te dni nie minęły? Wydawało jej się, że może młodych Renów nazywać przyjaciółmi.

Kylo popatrzył na Myre spode łba.

— Podaj jeden powód, dla którego miałaby tu zostać ? — wycedził i zasłonił ją swoim ciałem, tak jakby rycerz chciał ją mu zabrać siłą. Znów pod skórą czuł burzliwą chęć zapewnienia Rey bezpieczeństwa.

— Też tu jestem — przypomniała, podnosząc rękę jak uczennica, zgłaszająca się do odpowiedzi. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Myre Ren uniósł ręce w geście pojednawczym, patrząc na Kylo.

— Sithowie chcą ją dopaść, ale nie tylko oni. Plotki o przepowiedni krążą po kantynach i targowiskach, zwłaszcza teraz, kiedy wygrała arkady.

Rey nie miała pojęcia, skąd o tym wiedział, ale najwyraźniej odrobił lekcje... Albo Kylo mu powiedział podczas ploteczek przy herbatce, kiedy ona wypruwała flaki na drodze zadumy.

— To czyni z niej żywy cel. Dla dobrych, którzy ją będą chcieli zgładzić i dla złych, którzy będą chcieli ją wykorzystać — kontynuował jednooki, biorąc te słowa palcami w cudzysłów. — W zakonie będzie bezpieczna.

Kylo pokręcił głową i odwrócił się do wyjścia.

— Nie lekceważ Sithów...— ostrzegł go jednooki rycerz i Ben z bólem musiał mu przyznać rację. Ostatnio Sith by go pokonał, gdyby nie pomoc rebeliantów.

— Nie chcesz jej chronić, tylko chcesz, żeby spłodziła niepokonanego Rena — powiedział cicho. W jego głosie czaiło się obrzydzenie.

— A co w tym złego? Byliby tu bezpieczni, chłopiec by dorastał nauczany i chroniony przez rycerzy... — przekonywał Myre.

Rey skrzyżowała ręce i uśmiechnęła się nerwowo. Rozmawiali tak, jakby jej tu nie było. Szmaragdowe oczy Shenah skakały chaotycznie między twarzami przywódców, od czasu do czasu zatrzymując się na zdezorientowanych tęczówkach dziewczyny.

— Zapomnij, że tu byliśmy. To się nigdy nie stanie. Rey nie... — mówił Kylo racząc rycerza ostrzegawczym spojrzeniem. Naprawdę był gotów wyjąć miecz.

— Przepraszam — przerwała ich kłótnię ostro Rey. — Ojca dla dziecka też chcecie wybrać sami ?

Myre Ren popatrzył na nią dziwnie.

— Będziesz mogła sama wybrać, ale jest jeden warunek — z zakonu.

Rey nie wierzyła w to, co słyszy, kilka razy otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie znalazła odpowiednio obraźliwej riposty.

— Zgłaszam się! — krzyknął Bero, uśmiechając się od ucha do ucha. Chciał rozładować sytuację dziwnym poczuciem humoru, ale to się nie do końca udało. Kylo Ren popatrzył na niego jak na najbrzydszego karalucha i uruchomił miecz.

— To nie są żarty, kretynie! — zganił go Shenah i popatrzył na Kylo. — On tylko żartował...

Nozdrza dziewczyny zadrgały nerwowo i wypuściła z sykiem powietrze.

— Po co mam wybierać? Może legnę ze wszystkimi? Większa szansa na sukces... — Złość się w niej gotowała i czuła, że za chwilę straci panowanie nad sobą.

Myre Ren wyczuł ironię w jej głosie. Nie był to głupi pomysł, ale powstrzymał się od komentarza.

— A jeżeli odmówię? To, co wtedy? — zapytała, siląc się na spokój.

Nikt nie miał odwagi jej odpowiedzieć. Kylo nadal trzymał odbezpieczony miecz, a mężczyźni zainteresowali się błyszczącą posadzką.

— Któryś ośmieli się mnie wziąć siłą? — wrzeszczała, patrząc na ich groźnie.

— Rey, oczywiście, że nie. Nikt cię nie skrzywdzi... — mówił Yokade. Jako jeden miał czelność kłamać jej prosto w oczy. Wszyscy wiedzieli, że co rozkaże mistrz musi zostać zrobione. W duchu podziękowała Shenah za to, że nie dopuścił do końca ceremonii, bo wówczas i ją wiązałaby przysięga posłuszeństwa.  

----------------

No to ładnie się porobiło ....



















Gwiezdne Wojny Część  IX - Równowaga mocyWhere stories live. Discover now