Szliśmy ulicami Valehande próbują wtopić się w tłum, patrząc na cierpiących ludzi, na głód, choroby i śmierć. Nienawidziłem tego widoku, tej świadomości, że na razie nie możemy nic zrobić. Gdy patrzyłem na te ulice zbrukane krwią, czułem narastający gniew, tak silny, że mógłbym zabić Konsula tu i teraz. Z trudem tłumiłem emocje. Kiedy obudziłem się z amoku ujrzałem klęczącą na bruku,brudną i strasznie wychudzoną kobietę. Ubrana była w cienkie,podarte łachmany, a w ramionach tuliła małe dziecko. Żal ścisnął mi serce na myśl, że kiedyś właśnie tak wszyscy byliśmy wychowywani. Nie żeby teraz warunki były luksusowe, ale przynajmniej nie umieramy z głodu na ulicach. Ukląkłem przed nią, a żebraczka uniosła na mnie pełne przerażenia spojrzenie. Na jej policzkach były blade smugi, wyrzeźbione przez łzy. Mocniej przycisnęła dziecko do swojej piersi w obawie, że mogę je zabrać.

- Nie bój się, jesteśmy rebeliantami- w jej oczach zalśniła nadzieja. Wyjąłem z torby niewielkich rozmiarów zawiniątko ze świeżym chlebem oraz jabłko i podałem jej. Spojrzała na mnie nieufnie, a ja usłyszałem burczenie jej żołądka.

- Nie skrzywdzę cię, zaufaj mi – trochę to trwało, nim ostrożnie wyciągnęła do mnie chude ręce. Odebrałem od niej malca, by mogła się pożywić. Widać było, że od dłuższego czasu nie trzymała nic, oprócz dziecka. Jej ręce trzęsły się, jakby z wysiłku i ciężko było jej cokolwiek utrzymać. Chwyciłem delikatnie jedną z jej dłoni i pomogłem unieść chleb do popękanych i suchych ust. Wgryzła się łapczywie i jakby z lubością przełykała kęs. Nie jadła nic od kilku tygodni. Kiedy skończyła się posilać podałem jej manierkę z wodą.

- Proszę wypij – rzekłem, pomagając jej się napić wiedząc, że ciężar kanistra nie będzie dla niej łatwy do uniesienia. Gestem głowy przywołałem do siebie Marti'ego, który podał mi butelkę z mlekiem. Byliśmy przygotowani na taką okoliczność. Kilka razy musiałem szturchnąć malca, by go obudzić i włożyć mu smoczek do buzi. Od razu zaczął ssać podane mu mleko. Nie trzeba było eksperta, by wiedzieć, że dziecko jest niedożywione. Miałem wrażenie, jakbym trzymał w ramionach worek z pierzem. 

- Dlaczego to robisz? - jej głos był tak słaby i zachrypnięty, że ledwie go słyszałem – zabiją Cię za to – każde słowo sprawiało jej trudność.

- Jestem rebeliantem ,to ryzyko zawodowe – uśmiechnąłem się lekko. Odwzajemniła ten gest, już mniej nerwowo. Oddałem jej dziecko i wstałem otrzepując spodnie. 

- Jesteś wspaniałym człowiekiem, dziękuję – nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy coś, a raczej ktoś złapał mnie mocno za ramiona, wykręcając ręce za plecy. Syknąłem z bólu odruchowo zaczynając się szarpać i walczyć. Usłyszałem krzyk kobiety i płacz dziecka.

- Złamałeś prawo idziesz z nami! - krzyknęli gwardziści starając się mnie przytrzymać. 

- Rozproszyć się! - krzyknąłem do Marti'ego, a reszta mojej drużyny zniknęła bez śladu.

- Zaprowadzimy Cię do Konsula Reinera – rzekł jeden ze straży.

- Pocałuj mnie gdzieś – odparłem i spróbowałem uderzyć go ramieniem w głowę, ale ten się odsunął unikając ciosu i tylko popchnął mnie mocniej do przodu.


Jeśli się wam podoba pozostawcie po sobie jakiś ślad. Jestem także otwarta na wasze sugestię i uwagi... Może zauważycie coś, co mnie umknęło i dacie kilka rad, jak mogłabym poprawić błędy, lub ulepszyć akcję...



RebelianciWhere stories live. Discover now