James 

Dziś odbywa się trening w plenerze. Jestem zafascynowany tym, że mam okazję zobaczyć samą Legendę w akcji. Wyszliśmy na plac przed azylem. Ustawiliśmy się w szeregu jeden za drugim, mając odpowiednią ilość miejsca. Duży, zapomniany dom stał na polanie, otoczony ze wszystkich stron gęstą połacią lasu. Rozejrzałem się dookoła, spoglądając na poważne twarze buntowników. Teraz widziałem, jak wiele jest rebeliantów, jak dużo jest ludzi, którzy chcą coś zmienić i nie boją się walczyć. W pewien sposób czułem się dumny, że teraz będę również należał do tak niesamowitej grupy. Uśmiechnąłem się mimowolnie, czując wśród nich niesamowitą energię, jakbym mógł zrobić dosłownie wszystko... Nagle na środek wyszedł ich dowódca, w dłoni trzymając długi miecz. Wszyscy skupili na nim wzrok. Zachłysnąłem się powietrzem. Gdyby ktoś zapytał mnie, jak wyobrażam sobie Legendę, chyba nie umiałbym odpowiedzieć. Na pewno jednak nie spodziewałem się osoby tak młodej, nastolatka takiego samego, jak ja... Zaczął pokazywać serię skomplikowanych ruchów i ciosów, które mieliśmy powtórzyć. Reszta wykonywała je bez wahania, a ja starałem się jakoś nadążyć i wpasować. Nie było to wcale takie łatwe. Zwłaszcza dla kogoś, kto z wojaczką ma do czynienia po raz pierwszy. Co rusz potykałem się i traciłem rytm, wpadając na innych. Musiałem wyglądać komicznie, ale przyznam jedno... Facet jest niesamowity! Każdy ruch jest precyzyjny, szybki i śmiertelnie niebezpieczny... Nie miałem dotąd pojęcia, że ciało jest się w stanie tak wygiąć... Był całkowicie skupiony, jakby przeniósł się w miejscu i czasie. Biła od niego siła i doświadczenie w walce i mimo młodego wieku, perfekcyjnie opanował każdą formę samoobrony... Moje ciało było oblane potem kiedy skończył, a każdy mięsień palił żywym ogniem i drgał z wyczerpania... Kiedy ja próbowałem unormować oddech inni wydawali się być w ogóle nieporuszeni. Zazdrościłem im umiejętności, poprawka... Zazdrościłem jemu... 

- I co młody nie dajesz rady? - zadrwił ktoś, ale ja widziałem tylko jego buty. Siedząc na ziemi, nie miałem nawet siły, by unieść głowę, a co dopiero odpyskować... Pot spływał po całym moim ciele, wywołując swoiste uczucie dyskomfortu... Pocieszała mnie tylko myśl, że nie jestem jedynym, który nie pachnie najlepiej...

- Dajcie mu spokój, dobrze się spisał – rzekł jakiś chłopak i przyklęknął obok, podając mi manierkę z wodą... 

- Dzięki – odparłem. Spojrzałem na chłopaka. Miał czarne włosy i mądre, brązowe oczy. Był naprawdę przystojny...

- Nieźle ci poszło, jak na pierwszy raz – oznajmił, niezwykle melodyjnym głosem, choć równie dobrze mogło mi się wydawać... Wiedziałem, że chce mnie tylko pocieszyć.

- Byłem okropny – odparłem zgodnie z prawdą, biorąc duży łyk wody. Chłodna ciecz rozlała się po moim gardle, dając niesamowite uczucie ulgi...

- Tylko trochę – uśmiechnął się – wszyscy tak zaczynaliśmy – miał naprawdę ładny uśmiech. 

- James – przedstawiłem się, ocierając pot z czoła... 

- Nathan– odparł i uścisnął moją dłoń, tym samym pomagając mi wstać z ziemi... Na chwilę zapadło milczenie. Rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu Lucy. Jeszcze przed momentem widziałem jej czarne włosy falujące w powietrzu. Wreszcie dostrzegłem ją, wyróżniającą się w tłumie. Rozmawiała i śmiała się w towarzystwie smukłego blondyna... Wyglądała na rozluźnioną i beztroską, a chłopak był nią na kilometr zauroczony... Lucy roztaczała wokół siebie urok i energię, której nikt nie potrafił się oprzeć, nawet ja. Zacząłem być zazdrosny ,uświadamiając sobie, że teraz będę musiał się nią dzielić... Od najmłodszych lat trzymamy się razem, traktują ją, jak młodszą siostrzyczkę, choć możliwe, że czuję coś więcej...

 - Szukasz kogoś? - do rzeczywistości przywrócił mnie głos Nathana.

- Nie, już nie – odrzekłem, przenosząc na niego spojrzenie – pokarzesz mi co i jak, bo nie za bardzo się w tym wszystkim orientuje – poprosiłem, chcąc spędzić z nim trochę czasu... Coś mnie do niego przyciągało...

- Jasne pokarze ci, chodź – zachęcił, więc ruszyłem za nim.

Lucy

Rozmawiałam z blondynem, imieniem Kriss. Mimo, że otwarcie ze mną flirtował, nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie... Czułam się dziwnie lekka i szczęśliwa... Chłopak był zabawny i miły, pełen energii, przypominał słońce... Miał w sobie coś takiego, że nieważne, jak podły byłby dzień, przy nim nie dało się nie uśmiechać... Kiedy słońce padało na jego włosy, zdawało się, jakby były ze złota. W jego zielonych oczach tańczyły psotne iskierki... Nagle obok nas przeszedł chłopak, który prowadził trening, pytanie samo wyrwało się z moich ust...

- Kto to był? - odprowadziłam go spojrzeniem, nie mogąc oderwać wzroku od silnej postury, wręcz hipnotyzującej charyzmy, którą emanował... Zaczęłam zastanawiać się, gdzie znajduję się człowiek Legenda... Przydomek Zjawa wcale nie jest bezpodstawny... Wszyscy wiedzą, kim jest, ale niewiele go widziało... 

- To Leo, nasz dowódca, ale inni znają go bardziej jako Tajfun lub Zjawa – odpowiedział, a jego wzrok powędrował do owego chłopaka... Przez chwilę nie mogłam uwierzyć... Nigdy nawet do głowy mi nie przyszło, że można być kimś tak wielkim, w tak młodym wieku... Spojrzałam na Krisa raz jeszcze. W jego oczach był dziwny rodzaj ciepła i pewna doza czułości... 

- Coś cię z nim łączy? – nie mogłam się powstrzymać. To pytanie samo wypłynęło z moich ust. Zakryłam je dłonią, czując gorąc na policzkach... Bałam się, że mogłam go urazić tym nietaktownym pytaniem... Otworzyłam usta, by zacząć przepraszać, ale on tylko spojrzał na mnie z uśmiechem, w którym nie było złości...

- To mój brat – odpowiedział, a kiedy napotkał moje oceniające spojrzenie wyjaśnił – opiekował się nami od najmłodszych lat, kiedy mieszkaliśmy na ulicy...

 - Nami?Jest ktoś jeszcze? – czułam się, jak idiotka zasypując go pytaniami, ale ciekawość całkowicie mnie obezwładniała... Zaśmiał się, zupełnie niezrażony... 

- Ja, Diaval – wskazał na przechodzącego obok nas młodego chłopaka. Mógł mieć około czternastu lat. Był dość drobnym, czarnowłosym chłopcem...

- I Raphael – skinął głową na mężczyznę ,stojącego niedaleko. Uważnie nam się przyglądał. Mógł być w naszym wieku, czyli mniej więcej szesnaście, siedemnaście lat. 

- A ty masz rodzinę? – tym razem inicjatywę przejął Kris. Westchnęłam...

- Mam tylko Jamesa – odparłam – w zasadzie w ogóle nie pamiętam rodziców, niczego co było z nimi związane – przyznałam. Wiele razy próbowałam sobie przypomnieć, ale na próżno... 

- Naprawdę mi przykro – powiedział zmartwiony, kładąc mi rękę na ramieniu. 

- Nic się nie stało, naprawdę – zapewniłam – nie mam żadnego wspomnienia, żeby zatęsknić, żyję teraz i tu – uśmiechnęłam się, uzyskując w zamian to samo od niego...






RebelianciWhere stories live. Discover now