Przez kilka minut szliśmy wąskimi korytarzami, mijając wciąż te same pokoje, by znaleźć się w średniej wielkości pomieszczeniu z długim stołem na środku i masą krzeseł. Każde z nich było zupełnie inne. Od mahoniowych i pięknie rzeźbionych, aż po niewielkie stołeczki. W jednym  z kątów pomieszczenia stała mała, dawno nieużywana kuchenka, a pod nią kilka zardzewiałych wiader. Cały pokój oświetlony był mdłym światłem, pochodzącym ze zwisającej na długim drucie żarówki i wypełnione ludźmi w różnych przedziałach wiekowych. Wszędzie panował tłok i gwar, lecz mimo panującego tu chaosu czułam się, jak w domu. Otoczona kochającymi mnie ludźmi, chodź nigdy takiego domu nie miałam.Skarciłam się za tę myśl. Miałam być twarda i nieugięta. Gdy tylko zobaczyli nas w progu, dwoje rebeliantów zwolniło mu miejsce przy stole, a ciemnowłosa dziewczyna podała nam kolację. Panowała tu swobodna, wręcz niesamowita atmosfera. W ich gestach, rozmowach czy uśmiechach było tyle troski i serdeczności, że trudno było się z nimi nie utożsamiać. Mimo wszystko nikt nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Chłopak obok mnie, patrzył na nich ze spokojem i dumą, uczestnicząc w niemej rozmowie.

- Jesteś dla nich kimś ważnym? - pytanie wypłynęło z moich ust wcześniej, niż zdążyłam to przemyśleć.

- Jestem ich dowódcą – głos ostry, jak brzytwa przypomniał mi, że nadal jest zdenerwowany naszą wcześniejszą rozmową, ale mimo wszystko zapytałam ostrożnie...

- Nie jesteś za młody? - nie mogłam uwierzyć, że no oko siedemnastoletni chłopak, przewodzi drużyną kilkakrotnie od siebie starszych towarzyszy. W moim świecie, jak jesteś młody i nie masz statusu nie masz głosu w żadnych sprawach.

- Dokonałem zbyt wiele, w zbyt młodym wieku – odparł, a w jego oczach na chwile dostrzegłam gorycz, nim całkowicie zdążył ją ukryć.

Leonardo

Przy niej czułem się dziwnie nieswojo zwłaszcza, kiedy zadawała niewygodne pytania... Od odpowiadania na nie uratował mnie jeden z moich braci...

- Konsul dowiedział się o porwaniu – oznajmił Diaval, najmłodszy z moich przybranych braci, przekrzykując gwar – jest nieźle wkurzony – dokończył, a w azylu zapanowała grobowa cisza...

- Powystrzelają nas, jak kaczki! - krzyknęła czarnowłosa dziewczyna imieniem Izabella. Na te słowa w kwaterze zapanował istny chaos. Wszędzie słychać było wrzaski i krzyki. Ludzie przepychali się i biegali w popłochu. Zewsząd słychać było zdania typu: ,,Pozbyć się dziewczyny" lub ,,Wszyscy zginiemy". Przewróciłem wymownie oczami ignorując ich zbiorową panikę i nabierając w płuca głęboki oddech krzyknąłem...

- Dosyć! - wstałem, opierając dłonie na stole. Nastała cisza, jak makiem zasiał – nikt nie zginie – oznajmiłem dobitnie. Uspokoili się, patrząc na mnie, jakbym jednym ruchem dłoni miał rozwiązać wszystkie problemy...

- Ta dziewczyna ściągnie na nas niebezpieczeństwo – głos zabrał Tavi, trzydziestu dwu letni mężczyzna, palcem wskazując na Razie.

- Przypomnij mi proszę, kto ją tu sprowadził – uciąłem ostro, a chłopak poczerwieniał i zażenowany usiadł na miejsce.

- Mamy przewagę nad Konsulem – zacząłem – mamy zakładniczkę – wskazałem na siedzącą obok czerwono włosą dziewczynę, która do tej pory patrzyła na to wszystko ze zdziwieniem.

- Nieprawda! - zaprotestowała wściekle, zrywając się na równe nogi. Obdarzyłem ją leniwym uśmiechem, odwracając się w jej stronę. Prychnąłem rozbawiony...

- Kotku – prawie wymruczałem, w zamian dostając rozgniewane spojrzenie – jesteś sama na naszym terenie, czyż nie taka jest definicja zakładnika? - spytałem, dwoma palcami unosząc jej podbródek, ale wyrwała go gwałtownym gestem.

- Nie jestem twoja – warknęła, a jej szmaragdowe oczy zalśniły gniewem, co bardzo mi się spodobało.

- Biorąc pod uwagę hierarchię, mam całkowite prawo twierdzić, że należysz do mnie – rzuciłem jej wyzywające spojrzenie. Z uciechą zdałem sobie sprawę, że podchwyciła zaczepkę...

- Nie traktujesz mnie jak zakładnika – zaskoczył mnie jej spokojny ton i ręce skrzyżowane na piersi. Spodziewałem się trochę bardziej narwanej odpowiedzi. 

- Niewiedziałem, że tak bardzo lubisz widok zza krat – uderzyłem wnią całą dozą ironii na jaką się zdobyłem – a może twój tatuś cię więzi? – natychmiast, po wypowiedzeniu tych słów wiedziałem, że przesadziłem. Poczułem silne uderzenie prosto w twarz. Usłyszałem pełen niedowierzania okrzyk reszty drużyny, kiedy moja głowa odskoczyła w bok. Szybkość jej ciosu spowodowała, że nawet nie zdążyłem zarejestrować wykonanego przez nią ruchu. W ustach miałem miedziany posmak krwi. Splunąłem na podłogę i otarłem wargę z karmazynowej cieczy. Nagle straciłem nad sobą kontrolę, niepotrafię określić dlaczego. Moje ciało nie chciało już współpracować ze zdrowym rozsądkiem. Miałem przed oczami tylko jeden cel: przypartą do stołu, przerażoną Razię. W mojej dłoni pojawiła się dobrze mi znana, wyważona klinga małego sztyletu, który błysnął niebezpiecznie. Uniosłem do góry dłoń z ostrzem...

- Dość! - przede mną, jak spod ziemi wyrósł Raphael, blokując mi uniesionyw górę nadgarstek – uspokój się – jego głos był twardy,rozkazujący. Odzyskałem jasność umysłu, a całe to zajście trwało nie więcej, niż kilka minut. 

 - Odleciałeś, znowu – skarcił mnie, puszczając nadgarstki. Nie przeprosiłem, nie miałem w zwyczaju za nic przepraszać. Spojrzałem na dziewczynę ponad ramieniem brata i ujrzałem w jej oczach strach.

- Zejdź mi z oczu – wycedziłem przez zaciśnięte zęby...

Razia

Myślałam,że pustka w oczach to najgorsza z możliwych rzeczy, ale się myliłam. Ten gniew, ta czysta furia była o wiele bardziej przerażająca. Stałam tam oparta o blat stołu, zbyt przestraszona,by się ruszyć. Próbował mnie zabić. Huczało mi w głowie. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu i omal nie podskoczyłam ze strachu. Przede mną stała Klara, patrząc na mnie z niepokojem. 

- Lepiej już chodźmy – powiedziała cicho, ciągnąc mnie za łokieć i rzucając Leo niepewne spojrzenie. Wyrwało mnie to z otępienia i ruszyłam za nią w stronę wcześniej mijanych pokoi. Znaleźliśmy się w jednym z nich. Na ziemi, w równych rzędach leżały różnego rodzaju śpiwory.

- Proszę oto twoje łóżko – rzekła z lekkim uśmiechem, wskazując na sponiewierany, wyblakły, lawendowy wór. Lecz ja nadal byłam wspomnieniami gdzieś indziej.

- Często zdarza mu się tracić kontrolę? - ciekawość jednak znów wzięła górę.

-Nie powinnaś o to pytać – rzekła z niepokojem... 

- Chcę tylko wiedzieć – odparłam, ale dziewczyna kierowała się w stronę wyjścia – Klara proszę – zatrzymała się, nadal odwrócona do mnie plecami.

- Kieruje nim potrzeba ochrony nas wszystkich – zaczęła i dodała po chwili – w młodości stracił wszystkich, których kochał – po tych słowach wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie sam na sam z myślami. Co musiało się stać, że zostawiło takie piętno w jego sercu i co najważniejsze, jaki był wcześniej. Zmęczona całym dniem, wczołgałam się w ubraniach do śpiwora. We śnie, pod powiekami nadal miałam jego błękitne, zimne oczy.










RebelianciWhere stories live. Discover now