04

5 3 0
                                    

Przepraszam za ewentualne spamy, ale wattpad nie chce ze mną współpracować, przez co muszę edytować rozdział jeszcze raz...

Pocałej akcji znajdowaliśmy się w azylu na obszarze nie zamieszkanym przez nikogo, w domu nadającym się jedynie do rozbiórki. Mieściło się to gdzieś blisko granicy z państwem, którego nazwy nie znam zracji tego, że nigdy nie byłem w szkole. Cud, że w ogóle umiem czytać i pisać, ale to zasługa mojej mamy i indywidualnego toku nauczania. W pomieszczeniu panowało niezwykłe jak dotąd ożywienie i gwar donośnych rozmów. Wiedziałem, że jestem w domu, w miejscu, które mimo wszystko było najbliższe memu sercu. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl o tym, że ci właśnie ludzie, choć w różnym wieku i pochodzeniu stanowią dla mnie rodzinę, za którą bez wahania oddałbym życie. Musiałem ich jednak uspokoić i by przebić się przez hałas wrzasnąłem...

 - Spokój! - gdy ujrzeli mnie w progu natychmiast umilkli i zwolnili dla mnie miejsce przy stole. Wygodnie umościłem się na drewnianym krześle, rzucając każdemu badawcze spojrzenie. Moją uwagę przykuł Marti'e , który ledwo potrafił usiedzieć w miejscu. W głowie odliczałem sekundy, kiedy w końcu nie wytrzyma i palnie coś głupiego. Nie musiałem długo czekać.

- To była super misja, ale mieli miny! - wykrzyknął radośnie, wyrzucając ręce w górę... Skierowałem na niego moje słynne surowe spojrzenie, na które od razu zamilkł, kuląc się na krześle.

- Owszem, plan się powiódł – odparłem spokojnie tylko po to, by moje uszy zbombardowała salwa gromkich braw i krzyków. Uniosłem w górę obie ręce na znak ciszy...

- Ale po co to było szefie? - spytał Sandy, marszcząc w zamyśleniu brwi... Na pierwszy rzut oka plan wydawał się być bezcelowy, ale tylko wnikliwy obserwator widział jego ukryty cel...

- By dowiedzieć się czegoś więcej na temat ulokowania straży i planów technicznych budynku – odparłem, bo jako dobrze wyszkolony ,,żołnierz" zapamiętałem każdy szczegół. Tata zawsze podziwiał moją pamięć, uważał ją za dar i był dumny, kiedy nauczyłem się jej właściwie używać.

- Nie chcę przeszkadzać, ale powinieneś to zobaczyć – rzekł Diaval, wskazując na małe zbiorowisko w kącie. Okazało się, że obiektem powszechnego zainteresowania była dziewczyna...

- Zabraliśmy ją z siedziby Konsula – poinformował mnie Raph z nutą dumy w głosie, jakby właśnie odbył podróż stąd na księżyc i z powrotem, mając do dyspozycji folię aluminiową i silnik kosiarki... Prychnąłem cicho, nie komentując tego w żaden sposób... Zamiast tego, zacząłem przypatrywać się jej zaintrygowany. Miała krótko obcięte, czerwone włosy, szmaragdowe oczy z wachlarzem długich rzęs, pełne, zmysłowe usta, drobny nos i łagodne rysy twarzy. Mój wzrok zjechał niżej na delikatną szyję, krągły biust, płaski brzuch, biodra aż po zgrabne nogi... Nie będę kłamał mówiąc, że nie była atrakcyjna. Była i to aż za bardzo... Jej ubranie wskazywało na pochodzenie z wyższych elit, ale nie pasowało do niej, było zbyt grzeczne.

- Długo się będziesz tak gapił?! - warknęła, a ja szczerze rozbawiony, swobodnym ruchem przysunąłem sobie krzesło, siadając naprzeciwko niej.

- Mam czas – do takich rozmów potrzebna jest twarz pokerzysty, którą opanowałem do perfekcji.

- Jesteś bezczelny – fuknęła, jak zirytowana damulka. Zaśmiałem się cicho, niezmiernie rozbawiony jej postawą... Westchnąłem teatralnie, intensywnie wpatrując się w jej oczy...

- Wybacz, że w takich warunkach nie nauczono mnie ogłady – przybrałem kojący ton ociekający sarkazmem, który było czuć na kilometr, delikatnie całując jej dłoń. Najwidoczniej nie przypadło jej to do gustu, bo wyrwała rękę, zmieniając taktykę. 

- Kim jesteście i gdzie ja jestem? – spytała na wpół zirytowana, na wpół wystraszona, choć starała się to ukryć... W tamtym momencie bawiło mnie granie na jej cierpliwości, więc niewzruszony kontynuowałem...

- To brzmiało bardziej jak wyzwanie, nie sądzisz? - w jej szmaragdowych oczach błysnął gniew. Pewnie myślała, że mnie tym przestraszy. Niedoczekanie...

- Czego ode mnie chcecie? - spytała grzeczniej, ale tylko ja wyczułem cień paniki w jej głosie. Spodobało mi się to...

- Dowiedzieć się tylko, co tam robiłaś –  rzekłem niskim głosem, pochyliłem się lekko, zmniejszając dystans między nami. Poczułem, jak napinają się jej mięśnie gotowe do walki i ucieczki. Przynajmniej miała dobre odruchy...

- Mieszkałam Sherlocku – odparła, pewnie unosząc podbródek, oczy stały się chłodne, jak moje.

- Więc nie zostawiasz mi wyboru – odparłem znudzonym tonem i niespodziewanie przyłożyłem jej klingę ostrza do gardła...

- Chcesz mnie zabić? - spytała najwyraźniej nie wiedząc, kiedy milczeć, a ja nie wiedziałem czy przemawia za nią brawura, czy skrajna głupota... Jednak nie dałem się wyprowadzić z równowagi...

- Nie mogę pozwolić na szpiega w mojej drużynie – odpowiedziałem obojętnie. Milczała przez dłuższą chwilę, by odpowiedzieć coś, czego nigdy bym się nie spodziewał...

- Co jeśli chcę się do was dołączyć? - na dźwięk tych słów zaniosłem się najbardziej lodowatym śmiechem, na jaki było mnie w tej chwili stać i przez ułamek sekundy ujrzałem w jej oczach strach.

- Daruj sobie – zdołałem opanować atak śmiechu – znam te sztuczki...

- O czym ty... - nie dane jej było dokończyć, kiedy jej przerwałem... Niebezpiecznie zaczęła mnie irytować...

- Córeczka tatusia nagle chce się od niego odwrócić – zrobiłem celową chwilę pauzy, obserwując jej reakcję, by odwrócić grę przeciw niej – a kiedy zyska nasze zaufanie, zdradzi naszą kryjówkę i będzie patrzeć, jak każdy z nas jest publicznie rozstrzelany – kiedy skończyłem dostrzegłem cień paniki na jej twarzy, ale szybko to ukryła pod maską chłodu. Trochę mnie to wybiło z rytmu, ponieważ robiłem tak samo, zyskując dzięki temu przewagę. Teraz będę musiał bardziej się postarać, ale mam kilka asów w rękawie. 

- Nie chcę was zdradzić – zapewniła o dwa uderzenia serca za szybko, żebym nie był w stanie wyczuć kłamstwa.

- Dlaczego mam ci wierzyć? - spytałem sprawdzając, czy połknie haczyk... Nie mam pojęcia, dlaczego nadal to kontynuowałem...

- Znam plany ojca i jego słabe punkty, musicie mi zaufać – oznajmiła pewnie – specjalnie nie odpowiadałem, by zobaczyć, czy zdesperowana wymyśli coś jeszcze. Nie zawiodłem się.

- Jestem waszą ostatnią deską ratunku – dodała miękko. W mik pojąłem o co jej chodzi. Chciała mnie uwieść, sprytnie, ale ja nie nabieram się ta szybko...

- Masz wysoką samoocenę – dodałem z ironią, co najwidoczniej ją zdenerwowało. Taktykę ma dobrą, ale gra koszmarnie... Minęło kilka długich chwil ciszy, zanim znów ją przerwała...

- To przyjmiesz mnie, czy nie? – wycedziła przez zęby...

- Dobrze – zgodziłem się po namyśle, sam nie wiedząc, dlaczego  – ale będziesz pod moją wnikliwą obserwacją – swoją uwagę teraz skierowałem w stronę Klary, jednej z moich rebeliantek

- Zaprowadźją do boksu, niech się przebierze, a potem skieruj ją do mojegopokoju - kiedy chciała zaprotestować dodałem ostrzej...

- Nie dyskutuj – skinęła potulnie głową i chwyciwszy dziewczynę za ramię wyprowadziła z pokoju...


Rebelianciحيث تعيش القصص. اكتشف الآن