Leonardo

Obudziłem się jak zwykle o świcie. Przeczesałem ręką włosy i udałem się w stronę kuchni. Skorzystałem z tego, że cały azyl był jeszcze uśpiony o tak wczesnej porze. Mimo tego dostrzegłem w kuchni szybki ruch. Serce zabiło szybko i mocno, źrenice rozszerzyły się, wyłapując najdrobniejsze zmiany w otoczeniu, każdy szczegół, który mógł pomóc mi w walce. Poczułem, jak adrenalina płynie żyłami wraz z krwią.Uwielbiam to uczucie, które towarzyszy mi przy zadawaniu śmiertelnych ciosów. Mieszanka strachu z fascynacją, triumfu zgoryczą. Na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech, kiedy przyklejony do ściany, powoli sięgałem po kawałek drutu, leżącego na podłodze. Wystarczyło tylko wbić go włamywaczowi w szyję...Maksymalnie czujny wyskoczyłem zza rogu, trzymając pręt wysoko nad głową gotowy do ataku.

- Spokojnie, to tylko ja – rzekł z uśmiechem Kristoff, unosząc wysoko ręce w obronnym geście.

- Wybacz – odparłem, opuszczając dłoń – co tu robisz tak wcześnie? - spytałem, patrząc na rozczochrane blond włosy brata.

- Nie mogłem spać – wzruszył ramionami – zaparzyłem herbaty, chcesz?

- Poproszę – odpowiedziałem, siadając przy stole.

- Niezłe ziółko z tej dziewczyny – stwierdził z uśmiechem, podając mi kubek z gorącym płynem. Jego dobry humor i pozytywne nastawienie do świata było zaraźliwe, jednak ze mną było nieco ciężej... Rzadko się uśmiecham, ale staram się czynami pokazać to, że jest dla mnie ważny... Kris zawsze jest radosną i wiecznie nadaktywną iskierką w całej ekipie... On i Diaval wydają się być najmniej dotknięci jarzmem wojny... 

- Odważna nie przeczę – mój głos był rzeczowy. Brakowało mu tego ciepła, którego już dawno nie czułem. Bywały dni, kiedy to w sobie ceniłem, lecz dużo częściej jest tak, że tego w sobie najbardziej nienawidzę... Tej oschłości, która nie pozwalała mi na nawiązanie z drużyną głębszych relacji, choć tak bardzo chciałbym to zmienić...

- Zrobiła niezłe wrażenie – odparł ziewając, jednocześnie przeczesując dłonią włosy... Kris zawsze ignorował ton mojego  głosu, jakby potrafił odczytać mnie poza maską, którą wiecznie mam na sobie...

- Nie sądzę, by na wszystkich pozytywne – nienawidziłem się, za tę szorstkość wobec nich, że powoli odgradzam ich od siebie i nic nie mogę na to poradzić... Za bardzo boją się, że jak dopuszczę do siebie kogokolwiek, to stracę ich, a tego bym nie zniósł...

- Na tobie chyba tak – zawtórował niezrażony z ognikami w oczach i tym niezwykle szerokim uśmiechem, od którego powinna boleć go szczęka...

- Co masz na myśli? - spytałem wyrwany z zamyślenia, bo choć wstyd mi się przyznać, moje myśli od kilku minut zajmowała rudowłosa dziewczyna... Wbrew mojej woli, oczywiście...

- Próbowałeś ją zabić – stwierdził nagle poważniejąc – to świadczy o uczuciu – po chwili wybuchł śmiechem, tym samym dostając ode mnie kuksańca w ramię...

- Auć za co? – żachnął się, udając oburzonego, ale w kącikach ust błąkał się figlarny uśmiech... Lubię spędzać z nim czas, w tedy czuje, że jestem coś wart... Jest tą lepszą częścią mnie...

- Wiesz, że nie bratam się z wrogiem, ja...

- Ja chronię, wiem – dokończył za mnie, przewracając przy tym oczami. Rzuciłem mu mordercze spojrzenie, na co tylko się uśmiechnął...

- Dzień dobry gołąbeczki – przywitała nas dziewczyna, wchodząc do kuchni.

- Witaj Raven – odpowiedziałem, patrząc, jak schyla się i wyciąga spod zlewu kilka wiader. Raven była mulatką o kruczoczarnych, długich włosach zazwyczaj splecionych w gruby warkocz... Jej mądre, piwne oczy patrzyły na wszystkich z troską i pewną dozą nieufności, jeśli chodzi o obcych... Dla naszej drużyny, dla rodziny, jaką tworzymy jest gotowa zrobić wszystko... Przypomniałem sobie, że dziś jej grupa udaję się po wodę i wpadłem na pewien pomysł. 

RebelianciWhere stories live. Discover now