Leonardo

Najlepszą porą na atak jest noc, kiedy gęsty mrok okrywa sprawców, jak i bohaterów. Kiedy nikt nie widzi twarzy i nie zna intencji... Skradaliśmy się więc, zgięci w pół między domami i straganami,a towarzyszyła nam cisza, zgrana jedynie ze szmerem cichych oddechów... Byliśmy jak zjawy, bezszelestni i pewni swoich zamiarów... Wąskie pasaże straganów powoli rozwidlały się na okrągłe centrum rynku... Na nim właśnie w moich ramionach postrzelili Rose... Moje serce zabiło mocniej, przepełnione bólem... Zamrugałem kilkakrotnie, odsuwając od siebie wizję, które nie mogły mnie teraz rozproszyć... Na środku wyłożonego brukiem podłoża stał wysoki na dwa i pół metra posąg z szarego, solidnego kamienia. Wyrzeźbiony był w nim Konsul, który z prawą dłonią ułożoną na piersi, patrzył nieobecnym i pustym wzrokiem na uśpione miasto... Twarz uwieczniona z idealnym odwzorowaniem, wzbudzała dreszcze na mojej skórze...  Rzeźba stała na wysokim postumencie, na którym wygrawerowane było ,,Dla narodu, dla ludu". Na sam widok tych kłamstw zalała mnie fala gniewu... Miałem ochotę nawet gołymi rękoma rozwalić ten pomnik... 

  - Też przeraża mnie ta twarz – szepnął za mną Will, kiedy wpatrywałem się w posąg ze zmarszczonymi brwiami... 

- Raczej jest to nienawiść, niż strach – odparłem w zamyśleniu. Nie odpowiedział już nic więcej, jakby po części podzielał moje zdanie...

- Gotowi skrzywdzić posąg? - spytał entuzjastycznie Diaval, podchodząc do nas... Nawet nie spojrzał na pomnik, jakby bał się, że prawdziwy On wyjdzie zza postumentu... Rozumiałem go, był jeszcze młody, miał prawo się bać... Przekuwać strach, na walkę z nim...

- Myślicie, że prawdziwy On to poczuje? - spytał Kris – wiecie, jak lalka voodoo – dodał po namyśle... 

- Bardzo bym tego pragnął – oznajmił Nathan z czymś dziwnym w głosie, pojawiając się z znikąd...

- To co zaczynamy? - Will zatarł ręce z uciechy i z iskrami podniecenia w oczach...

- Mam te laski dynamitu – oznajmił Raph, trzymając je w dłoniach – wszystko już gotowe? - spytał podekscytowany, mimowolnie przestępując z nogi na nogę...

- Gotowe – oznajmiłem, wstając z klęczek w dłoni trzymając umazany farbą pędzel. Wszyscy pozostali zgromadzili się wokół posągu... 

- Kris, Diaval, Sophie stańcie na czatach – rzekłem, a oni tylko skinęli głowami i oddalili się na wyznaczone miejsca...

- Pamiętajcie, mamy tylko jedną szansę, zanim otoczą nas żołnierze – oznajmiłem, patrząc głównie na Rapha, który miał rozstawić ładunki... Wewnątrz bałem się, że coś pójdzie nie tak, że nie zdążymy uciec... 

- Wiesz, że w tych sprawach jestem wirtuozem – zrobił teatralną pozę, kłaniając się nisko i zaczął wspinać się na samą górę rzeźby. Patrzyłem z podziwem, jak rozmieszcza ładunki na odpowiednich zagłębieniach pomnika i z gracją kota zeskakuje na ziemię. Spojrzał na mnie z szatańskim uśmieszkiem... Już miałem go pochwalić, kiedy moją uwagę przykuł odgłos równych, jak w paradzie kroków i przytłumionych szeptów... Dałem im znak dłonią, by przylgnęli do ukrytej w mroku, ściany budynku za nami... Wykonali polecenie bez szemrania, starając się, jak najbardziej wtopić w otoczenie... Kucnąłem za postumentem, wyjmując zza pleców moje dwie katany. Mocno ścisnąłem rękojeści w dłoniach, z niecierpliwością czekając na atak. Oczekiwanie było pełne ekscytacji z adrenaliną śpiewającą w żyłach... Dwoje strażników wynurzyło się zza rogu, cicho rozmawiając... Poczułem dziką radość, chorą żądzę, a przed oczami pojawiły się mroczne wizje zbrodni... Opętany dziwnym stanem, skradałem się w ich kierunku... Czułem się jak szaleniec, ale to nie ja odczuwałem strach, nie ja byłem ofiarą, tylko oni... Nie zdążyli się zorientować, kiedy miecze przebiły im piersi na wylot... Osunęli się na ziemię z wyrazem zaskoczenia na twarzach... Z zadowoleniem i lubością patrzyłem na krew, którą były umazane moje katany... Pierwszy przedsmak zemsty...

- Zwariowałeś?! - krzyknął Nathan, znajdując się za moimi plecami... Poczułem ucisk na ramionach i szarpnięcie, kiedy odwrócił mnie twarzą w swoja stronę...

- Oni mi ją zabrali... – szeptałem jakby w transie, przypominając sobie matkę, Rose... Chciał coś jeszcze dodać, ale zamilkł, kiedy napotkał mój wzrok, w których musiało malować się wiele niekoniecznie pozytywnych rzeczy... Wyrwałem się z jego uścisku i minąłem chłopaka, który swój wzrok przeniósł na ciała i zbliżyłem się do ukrytej drużyny... Nawet nie skrzywili się na ten widok... 

- Zaczynaj – rzekłem bezbarwnie, patrząc na Rapha, który trzymał w dłoni detonator... Uśmiechnął się szeroko, naciskając czerwony guzik... Rozległ się ogłuszający huk i w powietrze wzniosły się tabuny siwego, gryzącego dymu... Na dłuższą chwilę przysłonił widoczność, wywołując łzawienie i kaszel... Ta chwila jednak wystarczyła, żeby dotarły do nas krzyki żołnierzy, biegnących w naszą stronę.... Stukot ich ciężkich butów na kamiennej nawierzchni, odbijał się echem w mojej głowie...  Nim zdążyliśmy się zorientować zostaliśmy przez nich otoczeni... Szlak by to trafił...

- Do walki ! - krzyknął Will i każdy rzucił się w wir zdarzenia... Walczyli dzielnie, dając z siebie wszystko... Zmagałem się z dwoma żołnierzami, zadając płynne cięcia i śmiertelne ciosy... Wystarczyło mi jedno dobrze wymierzone pchnięcie i kilka cennych sekund, by wykończyć przeciwnika... Kiedy zdawało się, że wygrywamy, na dziedzińcu pojawiło się jeszcze więcej mundurowych... Wiedziałem, że nie damy rady... Ponad setka wrogów uzbrojonych po zęby, kontra garstka dzieciaków...

- Odwrót ! - krzyknąłem do ekipy, by przekrzyczeć zgiełk walki... Zaczęli wycofywać się na obrzeża miasteczka... Jednakże gwardziści nie dawali nam spokojnie odejść... Musiałem coś zrobić, żeby odwrócić ich uwagę, tylko co?. Wtedy wpadłem na genialny, acz ryzykowny pomysł...

- Raph bomba dymna! - krzyknąłem w stronę brata, który już rzucał w moją stronę ów przedmiot... Chwyciłem ją w dłonie i cisnąłem na brukowaną uliczkę, tuż przed nogami przeciwników... Zaczęli dusić się powstałym wokół dymem, a my ukryci za jej zasłoną, zniknęliśmy ukryci w cieniu... 








RebelianciWhere stories live. Discover now