Leonardo

Pakowaliśmy wszystko to, co było najważniejsze, czyli ubrania, prowiant i broń.Stałem na środku pokoju, a przed oczami przewijały się różne sceny: Raven za zdziwioną miną, kiedy jeszcze nie odnajdowała się w azylu i ciągle myliła pokoje. Częste wizyty moich braci Diavala, Raphaela i Kristoffa, by po prostu porozmawiać o niczym. Twarze nowych rekrutów, którzy albo dotrwali, albo zostali złamani. Każde plany i taktyki przeprowadzanych sabotaży. Niedawną rozmowę z Willem... Może naprawdę jestem złym dowódcą? Tego niewiedziałem, ale byłem pewny jednego... Nie mogę teraz odpuścić, nie ważne jak bardzo będę znienawidzony w oczach mojej drużyny. Nie pomagały mi jednak wszystkie wyczuwalne tu emocje... Jak ból, strach, nadzieja, zwątpienie, gniew i siła, które zdawały się spływać po ścianach, jak jeden wielki wodospad, wywołując jeszcze większe przygnębienie. Odetchnąłem głęboko, przymykając oczy, by odgonić od siebie niepotrzebne wizje i przygotować się do podróży. Otworzyłem szafę, której zawiasy skrzypnęły w proteście i nakładałem na siebie arsenał broni. Za cholewy butów włożyłem po dwa sztylety, za pas od spodni umocowałem dwa pistolety skałkowe, a na plecy przewiesiłem moje dwie, wierne katany, które wygrały ze mną nie jedną z bitew. Reszta mego dobytku, jak kunai, kastety i shirukeny wrzuciłem do starego, wytartego plecaka... Ciężko będzie mi opuścić to miejsce... Wiem, że w panujących okolicznościach nie powinienem się do niczego, ani nikogo przywiązywać, jednak przez ostatnie lata to był mój dom... Westchnąłem ciężko, przygnębiony bardziej, niż zazwyczaj... 

- Nie zdążyłam się nawet przyzwyczaić do tego miejsca – rzekła Razia pojawiając się w progu. Opierała się o framugę z rękoma skrzyżowanymi na piersi... Kątem oka widziałem na jej twarzy zmieszanie i poczucie winy... Z całych sił starałem się nie drążyć tego tematu, przynajmniej na razie... Sam muszę uporać się ze stratą i dopiero w tedy, gdy będę umiał utrzymać ból za maską chłodu, dopiero w tedy będę gotowy o tym rozmawiać...

 - Mniej wspomnień, mniej sentymentów, lepsze rozstanie – stwierdziłem, przyjmując obojętny ton,  wyjmując zza szafy mój stary, dawno nieużywany łuk, ściskając go w dłoniach. Pamiętam, jak uczyłem Willa trafiania strzałą prosto do celu. Wtedy wychodziło mu to strasznie topornie, ale teraz pewnie strzela lepiej ode mnie... Uśmiechnąłem się delikatnie na samo wspomnienie...

- Ciężko ci odejść? - spytała, wyrywając mnie z zamyślenia. Jej ton był zadziwiająco ciepły, a oczy wyrażały emocję, których nie byłem w stanie odczytać...

- To miejsce ma wiele wspomnień – odparłem, rozglądając się po obdrapanych i popękanych ścianach po raz ostatni – ale nie jestem sentymentalny - wiedziałem, że w czasie wojny nie można się do niczego, ani nikogo przywiązywać, bo w ostateczności wszystko na czym nam najbardziej zależy staje się życiową mogiłą. Tak, jak moi rodzice, dom, dziewczyna, którą kochałem całym sercem i Matt... Moje serce mimowolnie drgnęło, choć nie wyraziłem na to zgody...

- Jednak to jest twój dom – kontynuowała, a jej ton nie był agresywny i pełen ironii, tylko dziwnie spokojny i kojący. Wsłuchiwałem się w jego brzmienie, zdając sobie sprawę, że przypomina mi szum morskiej toni... Raz tafla jest spokojna, a raz wzburzona podczas nagłego sztormu... Nieposkromiona... Ja jestem, jak lód. Pękam tylko wtedy, kiedy jego warstwa jest zbyt cienka, żeby zatrzymać pod powierzchnią rozszalałe i gwałtowne emocje.

- Domem wojownika jest harmonia i spokój... – zacytowałem wpajaną mi od dziecka zasadę mojego ojca i mój stały cel... Mimo względnego opanowania, w moim wnętrzu panuje burza... Brakuje mi kogoś, kto byłby moja kotwicą...

- Odnalazłeś już spokój? - spytała zaciekawiona, patrząc na mnie uważnie...

- A ty? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Wahała się chwilę nad odpowiedzią.

RebelianciOnde histórias criam vida. Descubra agora