Leonardo

Szliśmy już dobrych kilka kilometrów dość szybkim marszem. Na czele prowadził Will i jego łucznicy. Zaczynało zmierzchać, kiedy znaleźliśmy się w środku gęstego lasu. Nie wiedziałem, co teraz myśli Razia,czy zdołałem ją przekonać? Szła przodem byle, by znaleźć się jak najdalej ode mnie. Ból po stracie Rose znów był silny, a rozdrapane rany na powrót krwawiły. Próbowałem odsunąć od siebie te wspomnienia, ale wciąż nawracały, niczym natrętna mucha...

 - Wszystko w porządku? - spytał Will, zrównując się ze mną... Widziałem, jak jego uważne spojrzenie starało się wychwycić najdrobniejszą zmianę na mojej twarzy...

- Nie powinieneś prowadzić? - wyminąłem zadane przez niego pytanie. Nie miałem ochoty się tłumaczyć...

- Sophie zna drogę – odparł spokojnie, wpatrując się z czułością w blondwłosą dziewczynę o zgrabnych kształtach... Prychnąłem cicho, doskonale znając ten tym spojrzenia...

- Wpadła ci w oko – stwierdziłem, uważnie badając twarz przyjaciela.

- Aż tak to widać? - spytał z lekkim rumieńcem na policzkach. Ucieszyła mnie ta zmiana tematu. W końcu mogłem skupić się na czymś innym...

- Patrzysz na nią, jakby była twoją żoną – uśmiechnąłem się lekko. Nie odpowiedział mi, ale jego mina wyrażała wszystko, co niezmiernie mnie ubawiło... Chyba po raz pierwszy, od naprawdę dawna...

- Ona o niczym nie wie, mam rację? - poliki Willa nabrały purpurowej barwy i musiałem ugryźć się w język, żeby nie wybuchnąć śmiechem...

- Jestem na dobrej drodze – rzekł pocierając kark z zażenowania – chyba się domyśla – tym razem nie mogłem powstrzymać chichotu. Otrzymałem w zamian kuksańca w ramię... Zdziwiłem się tym, że po tylu latach nasza przyjaźń wraca na taki tor, jakbyśmy nigdy się nie rozstali... 

- A co z tobą? - spytał z iskrami w oczach. Nie odpowiedziałem, bo potknąłem się o wystająca gałąź i byłbym upadł, gdyby nie uchwyt Willa...

 - Powalające wrażenie co? - rzekł rozbawiony, kiedy na powrót odzyskałem równowagę. Wiedziałem, że temat zbacza na drogę moją i Razii. Musiałem jakoś z tego wybrnąć...

- Potrzeba dużej siły, by rzucić mnie na kolana – odparłem spokojnie, o czym on doskonale wiedział...

- Wiesz, że moja drużyna przypisuje ci cechy tsunami? – zaczął ni z tego, ni z owego, ignorując moją wcześniejszą wypowiedź... Uniosłem brwi w geście zdziwienia... 

- Dlaczego? - spytałem zaciekawiony i zdezorientowany, na co on odpowiedział...

- Bo potrafisz zniszczyć wszystko na swojej drodze i rzeźbić w skałach... - milczałem przez dłuższą chwilę czując, że w tym zdaniu kryje się drugie dno... Nie rozumiałem tylko, co to miało do rzeczy i dla czego mówił mi to akurat teraz... Na odpowiedź jednak nie musiałem długo czekać... 

- Przekonaj ją do przejścia na naszą stronę – kontynuował – nie zdajesz sobie sprawy, jaki ogień rewolucji możemy dzięki temu osiągnąć – mówił podekscytowany z żarem i determinacją w oczach... Zaintrygowany tym pomysłem, uważnie słuchałem dalej...

- Pomyśl tylko... Córka Konsula obala jego rządy. Wiesz, co się będzie działo na ulicach?  Ludzie chwycą za broń, dokonamy przełomu, jakiego ten kraj potrzebuje! - wykrzyczał tak głośno, że aż kilka osób idących z przodu, odwrócił się w naszą stronę... Spojrzenie Willa przypominało spojrzenie człowieka, owładniętego gorączką... Lecz nie skupiłem się na tym... Wyobraziłem sobie tysiące biednych, uciśnionych ludzi, walczących o wolność z bronią w rękui żarem nadziei w oczach... Moglibyśmy to wygrać, ale czy dziewczyna będzie chciała z nami współpracować? Po dzisiejszej rozmowie, miałem co do tego wątpliwości... 

RebelianciWhere stories live. Discover now