Jack

612 29 1
                                    

Nadia Cavendish. Kurwa, nawet nie wiedziałem, że Rob ma żonę. Co prawda znałem gościa, bo był współwłaścicielem największej firmy transportowej w Berkeley, którą odziedziczył po tatusiu i nawet jakoś ją tam rozwijał, ale na tym moja wiedza się kończyła. Czasami spotkałem go na przyjęciach, w których musiałem uczestniczyć jako chluba miasta i lokalny bohater, chociaż z chęcią zostałbym w domu i robił ciekawsze rzeczy niż głupie uśmiechanie się do tych zadufanych w sobie snobów. Zawsze jednak facet był sam i nawet nie widziałem, żeby jakaś laska się koło niego kręciła. Aż do przedwczoraj. Kurwa, przedwczoraj też mi się nie chciało brać udziału w całej tej paradzie bogaczy, którzy potrafią mówić tylko o stanach swoich kont bankowych.  Dlatego zaprosiłem Meghan, żeby chociaż po imprezce u burmistrza umilić sobie jakoś ten nudny wieczór. Aż do przedwczoraj w życiu bym nie pomyślał, że wśród nich zobaczę moją małą samobójczynię, choć nie do końca byłem pewien, czy to ona. Wyglądała zajebiście oszałamiająco w tej krótkiej do połowy uda białej kiecce i delikatnym makijażu, który tak bardzo odróżniał ją od reszty wytapetowanych kobiet. Przez blisko dwie godziny krążyłem wokół i przyglądałem się jej niczym sokół polujący na swoją ofiarę. Z Robertem tworzyli naprawdę piękną parę, aż im kurwa zacząłbym zazdrościć, gdyby nie jeden szkopuł. Ani razu, piękna pani Cavendish się nie uśmiechnęła, pomijając te słabe gesty, które za cholerę nie wyglądały mi na szczery uśmiech. Z nikim też nie rozmawiała, bo nawet jeśli chciała coś powiedzieć, Cavendish wchodził jej w słowo i przejmował stery. Stała obok niego jak mumia, lub jak marionetka, która działa tylko poruszana przez swojego pana. Znałem kilka takich panienek. Bogate, zapatrzone w siebie uważały, że cały świat do nich należy i powinien im się kłaniać na każde ich zawołanie. Ale w Nadii było coś innego. Coś, co odróżniało ją od tej całej zgrai zaniedbywanych przez mężów i napalonych jak suka w rui panienek, które żałosną minką szukały kochanka do pocieszenia. Jej smutek był prawdziwy. Nerwowe gesty ciała, spojrzenia rzucane ukradkiem, jakby się bała skupić na sobie uwagę, milczenie nawet gdy miała szansę na wypowiedzenie kilku słów, wszytko to nie dawało mi spokoju i musiałem się upewnić. Dopiero gdy podszedłem się przywitać i dostrzegłem jej przerażone spojrzenie szmaragdowych oczu, które z całą pewnością mnie także poznały i ta szrama pod okiem, której nie był w stanie zakryć idealnie żaden podkład, nabrałem stuprocentowej pewności, że się nie pomyliłem. Nadia Cavendish była moją małą samobójczynią. Ale za cholerę nie pojmowałem dlaczego żona takiego bogacza miałaby się zabijać? Dlatego musiałem z nią porozmawiać. Nie potrafiłem sam sobie wytłumaczyć co za piekielna siła mnie do niej ciągnęła?  Po prostu musiałem się dowiedzieć, czemu tak piękna i zadbana kobieta chciała targnąć się na swoje życie. Tym bardziej, że miała dziecko. Która młoda matka chciałaby zostawiać swoje maleństwo? Nie wyglądała mi na jakąś idiotkę co myśli tylko o sobie. Musiało istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie jej zachowania. Ale zamiast się tego dowiedzieć to co zrobiłem? Oczywiście, kurwa, to co najlepiej potrafiłem. Pocałowałem ją. Chciałem sprawdzić czy naprawdę jest taka sztywna i oschła, na jaką wyglądała i co? I wpadłem po uszy. Totalnie mi odjebało na jej punkcie. Oddawała mój pocałunek z równym żarem i oddaniem co ja jej, jakby się bała, że to sen i zaraz wszystko zniknie.  A potem mi uciekła. To znaczy pozwoliłem jej uciec, zbyt oszołomiony jej słodkimi wargami i zwinnym językiem w moich ustach. 

Dlatego teraz byłem pod jej domem obserwując go jak jakiś pieprzony stalker. Wejść czy nie? Zastanawiałem się blisko pół godziny, waląc pięściami w kierownicę służbowego auta. jak do tego doszło, że zamieniałem się w psychopatę? Nadia miała rację kiedy tak mnie nazwała. Zachowywałem się jak psychol i nawet kumple z roboty to zauważyli. Kiedy Tom wszedł do bazy i zapytał, który pojedzie do pani Wallis i zdejmie po raz setny chyba jej zafajdanego kota z drzewa, wszyscy jak jeden mąż, zaczęli się wykręcać inną, pilną robotą. Wszyscy oprócz mnie. Pamiętałem adres pani Wallis, bo jej kot nie wiedzieć czemu, wyjątkowo lubił siedzieć na drzewie i obserwować ptaki. Bo to, kurwa kot, a koty polują na ptaki, a pani Wallis wyjątkowo tego nie rozumiała i za każdym pieprzonym razem dzwoniła do straży pożarnej. Jakbyśmy mieli mało roboty i potrzebne nam było użeranie się z jakimś sierściuchem. 

W skrytości sercaWhere stories live. Discover now