Nadia

354 15 5
                                    

Nie pamiętam jak długo staliśmy tak wtuleni w siebie, czas jakby się dla nas zatrzymał. Mijały sekundy, minuty, może i nawet godziny. My i tak zbyt pochłonięci sobą nie zauważylibyśmy tego, bo liczyło się tylko to, jak bardzo było nam ze sobą dobrze. Byliśmy niczym dwie połówki jabłka rozrzucone po świecie, które po wielu latach wreszcie się odnalazły by wspólnie tworzyć jedność. W ramionach Jack'a świat mógłby pęknąć niczym mydlana bańka, a ja i tak bym tego nie zauważyła. Ciepło i troska jaką mnie otaczał dawała mi spokój i ukojenie, którego pragnęłam równie mocno jak tlenu do oddychania. To właśnie Jack był moim tlenem, był moim impulsem do życia, moim tchnieniem, biciem mojego serca. Teraz to wiedziałam. Bałam się tego uczucia jak cholera, ten strach wręcz odbierał mi rozum, ale już nie wyobrażałam sobie życia bez mojego przystojnego strażaka. Tak, mojego, bo Jack Carter niezaprzeczalnie i bezapelacyjnie należał tylko do mnie, tak jak ja należałam tylko do niego. Nie wiedziałam jeszcze jak to wszystko się dalej potoczy i pewnie byłam ogromną egoistką, ale pragnienie bliskości mężczyzny i jego miłość dawały mi poczucie bezpieczeństwa jakiego nie mogłam sobie odmówić. Czułam jego gorący oddech na moim karku, gdy otulając mnie w pasie szerokimi ramionami wtulił twarz w moje włosy, ustami muskając wrażliwe zagłębienie za uchem. Jęknęłam z rozmarzeniem zarzucając ręce na jego silne, umięśnione barki i zatopiłam palce w jego ciemnych włosach. Tak bardzo pragnęłam by ta chwila nigdy się nie skończyła, aż mimowolnie zadrżałam, przyciskając jeszcze bardziej swoje kruche ciało do jego mocarnej piersi.

-Zimno ci, kochanie?- Usłyszałam jego zatroskany głos i w tej samej chwili poczułam, jak mocniej mnie obejmuje.

-Nie, po prostu boję się, Jack, tak bardzo się boję. -Odparłam wciąż przyciskając policzek do jego piersi. - Nie chcę cię stracić. Nie chcę już tracić nikogo więcej.

Milczał, jakby bał się, że cokolwiek powie, to i tak nie sprawi, że poczuję się lepiej. Czasami takie milczenie jest lepsze niż tysiąc słów, wyraża więcej niż cokolwiek, co byśmy chcieli powiedzieć, lecz nie potrafimy dobrać odpowiednich słów by wyrazić co czujemy. Jedynie gesty są w stanie o tym zapewnić i Jack doskonale się w tym odnalazł. Zamiast używać zbędnych słów i składać obietnice bez pokrycia, po prostu przytulił mnie tak mocno, aż prawie straciłam oddech. Mimo to nawet nie jęknęłam, bo wiedziałam, że chciał w ten sposób wyrazić wszystkie szalejące w nim emocje i uczucia jakie do mnie żywił. Dał mi tym samym odczuć więcej, niż gdyby cokolwiek powiedział. Bo słowa to tylko słowa, rzucone gdzieś od niechcenia na wiatr, często nieszczere i obłudne, dające fałszywą nadzieję i wiarę w miłość. Liczyły się gesty, drobne maleńkie gesty, jak chociażby czuły pocałunek, ciepły uścisk dłoni, radosne spojrzenie czy kojący uśmiech. To one dawały nadzieję, to one sprawiały, że chciało się wierzyć w nierealne. 

Otoczona jego ciepłem i siłą nagle usłyszałam ciche brzęczenie i spojrzałam na niego, unosząc lekko głowę do góry. Mężczyzna wciąż obejmując mnie jedną ręką, drugą sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej wibrujący telefon. W jego twarzy oświetlonej przez ekran komórki, gdy szybko odczytywał wiadomość dojrzałam całkowite skupienie i konsternację, jakby zupełnie nie wiedział co ma zrobić. W jednej chwili rysy jego przystojnej twarzy się wyostrzyły, a wzrok z troskliwego i spokojnego, stał się nagle twardy i rozgniewany.

-Jack?- Zapytałam z wahaniem, ledwie poruszając ustami, przy okazji łaskocząc go delikatnie w wrażliwą skórę między obojczykami.

-To nic, kochanie, nie przejmuj się. -Odparł z przeciągłym westchnieniem i posłał mi lekki uśmiech, jednak od razu wiedziałam, że mnie okłamywał. Zbyt wiele lat żyłam w zakłamaniu, by nie rozpoznać kiedy ktoś nie był ze mną szczery. A tego ogromnie nie znosiłam. Nawet jeśli chciał mnie przed czymś uchronić to i tak wolałam prawdę, choćby nie wiem jak była okrutna. 

W skrytości sercaWhere stories live. Discover now