Nadia

339 17 0
                                    

         Minął tydzień od wizyty teściowej, która jak się okazało była niezwykle owocna dla mojego małżeństwa z Robert'em. Przez te kilka ostatnich dni mąż ani razu na mnie nie nawrzeszczał, ani mnie nie uderzył. Chociaż bywały chwile kiedy myślałam, że to zrobi, on jedynie zaciskał mocno pięści, zamykał oczy i głęboko oddychał, po czym gdy ponownie na mnie patrzył był już całkowicie wyciszony i spokojny. Widziałam walkę jaką ze sobą toczył, jak bardzo się starał zmienić i już nigdy nie wyrządzić mi krzywdy, a ja zaczęłam powoli dostrzegać w nim człowieka zagubionego w swoim okrucieństwie, jakie zaszczepił w nim jego ojciec. Obrałam sobie za życiową misję oczyszczenie jego chorej duszy. Tak jak plewi się ogród z chwastów, tak ja miałam zamiar wyrwać z niego wszystkie te złe emocje, które go niszczyły od środka  i pomóc mu stać się lepszym człowiekiem. Wciąż się go bałam i pamiętałam jakie mi wyrządził cierpienie, ale starałam się jak najmniej o tym myśleć. Był przecież moim mężem, człowiekiem którego kiedyś bardzo pokochałam i przysięgałam, że będę trwać przy nim w szczęściu i w nieszczęściu, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Chciałam wierzyć, że Robert był takim właśnie dobrym człowiekiem. Pragnęłam ze wszystkich sił zaufać mu, uwierzyć, że się zmienił i wszystko co mi robił wynikało jedynie z jego wielkiej miłości do mnie, a co za tym szło z chorą zazdrością za którą każdego dnia uporczywie mnie przepraszał. Wreszcie, przez te parę dni mogliśmy być prawdziwą rodziną, bez awantur, wyzwisk i bicia. Czułam jak moje serce przepełnia nadzieja i wiara, że wszystko się między nami ułoży i radość z tego powodu zasłaniała mi wzrok na to co się wokół mnie działo, a zwłaszcza nie zauważałam zmiany w zachowaniu Lucindy. Z każdym dniem, kiedy ja byłam coraz bardziej szczęśliwa, a siniaki i rany na moim ciele odchodziły do przeszłości, dziewczyna stawała się coraz bardziej milcząca i smutna, szczególnie w obecności mojego męża. Kiedy byłyśmy same, czasami nawet się uśmiechnęła i trochę sobie rozmawiałyśmy, ale zawsze gdy chciałam zapytać ją o okoliczności w jakich znalazła się w naszym domu, to albo miała jakąś ważną sprawę do załatwienia, albo po prostu zmieniała temat. Nie zmuszałam jej i nie zadręczałam serią pytań o przeszłość bo i bez tego była strasznie zagubiona, a ja miałam nadzieję, ze kiedyś sama mi o wszystkim opowie. 

Niestety, dziewczyna była bardzo skryta i nieufna, co mnie mocno dziwiło, bo przecież dobrze ją traktowaliśmy i wydawałoby się, ze powinna czuć się u nas bezpieczna i szczęśliwa. Lecz nie tylko to nie dawało mi spokoju. Pewnego dnia gdy pochylała się by wziąć Kyle' a na ręce, zauważyłam na jej lędźwiach cienką, czerwoną pręgę i byłabym głupia, gdybym nie rozpoznała śladu smagnięcia biczem. Zbyt wiele ich miałam na swym ciele, by nie rozpoznać jak wygląda blizna po uderzeniu skórzanym pejczem. I dopiero wówczas mój zaślepiony umysł zaczął dostrzegać to, co tak starannie chciałam nie widzieć, o czym pragnęłam nie myśleć i czego nie rozumieć.

-Co ci się stało? -Zapytałam bezceremonialnie unosząc jej podkoszulek na cienkich ramiączkach, jeden z wielu, jakie jej podarowałam, bowiem jej ubrania kompletnie nie nadawały się do użytku codziennego. Były już tak zniszczone, że nadawały się jedynie do pieca.

- Nic, naprawdę nic.- Odpowiedziała energicznie się prostując i obciągając koszulkę na dół, jakbym ją co najmniej poparzyła swym dotykiem. 

-To nazywasz niczym? - Zapytałam i jakby od niechcenia nagle przypomniałam sobie własną rozmowę z Jack'em. On również zadał mi to samo pytanie gdy zobaczył rany na moim ciele i nagle mój umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach. Zaczęłam zastanawiać się jak świeża mogła być blizna Lucindy. Bo przecież będąc u nas, nie mogła jej nabyć. Wraz z Robert'em dbaliśmy o dziewczynę jak o swoją młodszą siostrę. Ja kupiłam jej dużo nowych ubrań, dzieliłam się z nią kosmetykami i ogromnie cieszyłam się z każdego jej zadowolonego uśmiechu. Rob także był dla niej aż nad wyraz uprzejmy. Zwracał się do niej z grzecznością, często dla żartów ją przytulał i głaskał niczym młodszą siostrę, której niestety nie miał, więc tak właśnie traktował Luci. Nie przeszkadzało mi to ani trochę, a  jedyne co mnie dziwiło to zachowanie dziewczyny. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego tak się spinała za każdym razem gdy Rob jej dotykał i zawsze w jego obecności była smutna i milcząca. Początkowo winiłam za to właśnie swojego męża, myśląc że to on ją tak wyszkolił, by była mu w zupełności posłuszna, ale potem zaczęłam szczerze w to wątpić. Widziałam jak się starał by go polubiła, jak żartował i ją zabawnie podszczypywał, więc to nie on mógł być odpowiedzialny za jej zachowanie. 

W skrytości sercaWhere stories live. Discover now