JACK

371 18 1
                                    


Przez cały czas gdy mówiła, tuliłem ją w ramionach, nie odzywając się ani słowem, choć kilkakrotnie miałem ochotę jej przerwać, bo nie byłem w stanie uwierzyć, jak wiele cierpienia przeżyła, a mimo to wciąż tkwiła przy boku tego skurwysyna. Moja przeszłość nie była kolorowa, tak samo jak praca, którą wykonywałem. Podczas mojego ponad trzydziestoletniego życia spotkałem się z wieloma przypadkami różnych patologii rodzinnych, w tym także tej, której kurwa, sam miałem tą nieprzyjemność doświadczyć. Ale nigdy nie słyszałem o czymś tak podłym i bezlitosnym , zakrawającym o bezmiar ludzkiego szaleństwa. No bo to przecież nie mogło być prawdziwe. Takie sytuacje nie zdarzają się w biały dzień, wśród szanowanych i lubianych mieszkańców nie tylko Berkeley, ale także każdego innego miasta czy miasteczka tego globu. To nie mogła być prawda, choć wszystko na to wskazywało. Oparłem podbródek o jej kość obojczykową, skrywając twarz w jej włosach, bo nie byłem pewien, czy zdołam jej spojrzeć w oczy takim samym wzrokiem, jakim patrzyłem na nią jeszcze kilka minut temu. Do tej pory miałem ją za maltretowaną przez męża słabą kobietkę, jedną z tych, które nie mają swojego zdania i żyją jedynie dla spełniania zachcianek swojego męża, zupełnie zatracając w sobie własne jestestwo. Teraz jednak, w tejże właśnie chwili odzyskałem wzrok i dojrzałem w niej to, co tak szczelnie chciała przede mną ukryć. Zobaczyłem w niej silną kobietę, zdolną przetrwać niejedno cierpienie. Kobietę, która dla dobra swojego dziecka zdolna była na wszelkie poświęcenia, która musiała nosić na swych wątłych ramionach krzyż cierpienia tysiąckrotnie przewyższający jej możliwości. Miała za sobą piętno jakiego nikt inny nie byłby w stanie znieść, piętno śmierci ukochanej osoby, piętno zagrożenia własnego życia i wreszcie piętno najgorsze z możliwych. Groźba śmierci własnego dziecka, krwi z krwi, ciała z ciała, życia, które w wielkich bólach wydało się na świat. Ja pierdolę! To przecież była tylko Nadia. Nie żaden żołnierz wyćwiczony w boju do tego typu zadań życiowych. To była moja maleńka Nadia. Moja krucha, delikatna, wrażliwa dziewczyna, która samym swoim uśmiechem sprawiała, że świat od razu stawał się jaśniejszy. Taki anioł jak ona nie mógł być skazany na piekło w najczystszej swej postaci. Wszyscy, tylko nie ona, do kurwy nędzy. Na to nie mogłem się zgodzić. Nie mogłem pozwolić, by jej życie tak właśnie wyglądało. Nie, od kiedy jej serce zaczęło należeć do mnie.

-To nie była twoja wina, kochanie. Nie ty odpowiadasz za śmierć Luke'a. I nigdy już nie wolno ci tak o tym myśleć.

-Ale Jack, gdyby nie to, że Luke chciał mi pomóc, do dziś dzień by żył. To moja wina i tylko ja ponoszę odpowiedzialność za to, co go spotkało. -Szepnęła starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy. 

- Kurwa, Nadia! Nie chcę już więcej tego słuchać. Ile razy mam ci powtarzać, że to nie twoja wina?- Wstrząsnąłem nią chyba zbyt gwałtownie,bo natychmiast odepchnęła mnie od siebie, być może w geście obronnym, ale i tak zszokowany stanąłem przed nią jak wryty. Takiej Nadii jeszcze nie poznałem, ale nie powiem, ta gwałtowna i waleczna strona jej osobowości podobała mi się bardziej niż jej uległość i słabość jaką okazywała dotychczas.

-A ile ja mam ci razy powtarzać, że gdyby nie ja, Luke by żył? Może i nie ja osobiście go zabiłam, ale ponoszę winę za to co go spotkało! A wiesz dlaczego? Bo mu zaufałam. Bo uwierzyłam, że mi pomoże, że uwolni mnie od Robert'a, że wreszcie będę wolna i bezpieczna. Uwierzyłam mu tak, jak dziś nie jestem w stanie uwierzyć tobie. I to nie dlatego,że nie chcę. Ja po prostu nie mogę. Nie mogę tego zrobić... tylko i wyłącznie dla twojego dobra. Nie zniosę więcej takiego cierpienia, nie pozwolę by z moje winy spotkało cię to samo co Luke'a.

-I to tylko dlatego? Dlatego nie możesz od niego odejść, choć wiesz, że będę cię chronił i nigdy już nie pozwolę mu cię skrzywdzić?-Zapytałem unosząc drwiąco brwi. Nie mogłem zrozumieć dlaczego tak bardzo we mnie nie wierzyła? Przecież już nie jeden raz udowodniłem jej,że nie boję się nikogo, a zwłaszcza jej tchórzliwego mężusia.

W skrytości sercaWhere stories live. Discover now