Jack

596 25 4
                                    

Jack... Jack...Jack... Sposób w jaki wypowiedziała moje imię dudnił mi w głowie jak  potężny, mosiężny dzwon. Było w nim tyle bólu, tyle nadziei i rozpaczy, że miałem ochotę porwać ją w ramiona i scałować z jej ust wszystkie te złe emocje, które wylała z siebie wypowiadając moje imię. Kurwa, w co ja się wplątałem. A mogłem po prostu odwieźć ją do domu, nieważne jej czy nie, zostawić w spokoju i przestać o niej myśleć. Mogłem, ale kurwa nie zrobiłem tego. Zamiast o niej zapomnieć, wciągałem się w coraz większe bagno i jeszcze ją za sobą pociągałem. Widziałem jak na mnie patrzyła. Nie potrafiła udawać, że niczego do mnie nie poczuła. Te ukradkowe spojrzenia w moją stronę, nieśmiałe rumieńce, gdy zauważyła jak bardzo mnie pociąga, nerwowe gesty, wszystko to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie byłem jej obojętny. A o tym w jaki sposób oddawała moje pocałunki, to już nawet nie musiałem wspominać. Żadna inna kobieta nie działała na mnie tak,  jak Nadia Cavendish. Starałem się tłumaczyć tym, że zakazany owoc najlepiej smakuje, ale sam siebie tylko bym oszukiwał. To było coś więcej. Coś zupełnie innego, głębszego, bardziej pokręconego niż mogłoby mi się wydawać. Jeszcze zanim poznałem żonę Roberta, miałem swój typ co do kobiet. Piękne, wysokie, szczupłe i pewne siebie oraz swojej wartości. Takie, co to wiedziały czego chcą i nie wstydziły się o tym mówić. Nie lubiłem zbędnych gierek i podchodów. Żadne szare myszki mnie nie interesowały, bo za dużo było z nimi zachodu. Lubiłem jasne sytuacje i konkrety, a te z którymi się spotykałem wiedziały na co mogą liczyć i czego się ode mnie spodziewać. Łączył nas czysty seks i nic więcej. Żadnych randek, kwiatów i nawet specjalnie rozmawiać nie miałem czasu. Pochłaniała mnie praca, to jej poświęciłem całe swoje życie, a kobiety były tylko dodatkiem do mojego stylu życia. Stanowiły rozkoszną odskocznię od mojej roboty. Krótkie chwile z nimi, zazwyczaj noce, były czasem wytchnienia, relaksu i naładowania baterii. Ale z Nadią było zupełnie inaczej. Oczywiście, ze nie mogłem zaprzeczyć iż w tej białej sukience na imprezie u burmistrza sprawiła, że nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, a mój kutas sterczał niczym lufa armatnia. Zresztą nie tylko na mnie wywarła takie wrażenie. Wszyscy faceci zachwycali się jej urodą i zazdrościli Cavendish'owi tak seksownej żony, marząc o tym by znaleźć się z nią w łóżku. Ale dopiero kiedy zobaczyłem ją dzisiaj jak otwarła mi drzwi, w zwykłym białym podkoszulku i szerokich dresach wydała mi się najpiękniejszym zjawiskiem na świecie. Jej wielkie szmaragdowe oczy patrzyły na mnie jakby zobaczyły ducha, a lekko rozchylone ze zdziwienia usta aż prosiły się o pocałunek. Bez grama makijażu na twarzy mogłem podziwiać jej dziewczęcą buźkę o kremowej, może lekko za bladej cerze, ale tak naturalną jakby dopiero co Bóg ją stworzył i zesłał na ziemię. Tylko ten blednący siniak pod okiem szpecił nieco jej wygląd i nie dawał mi spokoju. Czy to Cavendish był jego twórcą? Miałem nadzieję, że to nie on, bo rozpierdoliłbym sukinsyna na miazgę, bez chwili zastanowienia czy też wyrzutów sumienia. Zauważyłem z niechęcią, że Nadia bała się swojego męża, ale w końcu jak miała się zachowywać gdy zupełnie obcy facet nachodził ją w domu i całował bynajmniej nie po przyjacielsku. Robert wydawał się być dobrym mężem, a ich czysty, uporządkowany dom idealnym miejscem by żyli długo i szczęśliwie. Tyle, że kurwa coś mi tu nie pasowało. Brakowało mi kilku części tej układanki, jak chociażby właśnie brak bałaganu w domu. W końcu czy to nie właśnie bałagan był nieodzowną częścią szczęśliwej rodziny, zwłaszcza gdy było w niej małe dziecko? Patrzyłem na Nadię jak leżała przede mną w samych majtkach, zażenowana całą tą sytuacją i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jej zachowanie nie było tylko głupim skrępowaniem przed nieznajomym facetem. Zwłaszcza, że widziałem jak ukradkiem na mnie spoglądała, gdy tylko dotknąłem jej aksamitnej, gładkiej skóry i stanowczo przekroczyłem zasady pierwszej pomocy nie ograniczając się TYLKO do opatrywania rany. Nie mogłem oprzeć się pokusie i moje palce bezwiednie dotykały jej uda, z trudem powstrzymując się by nie wsunąć ich między jej nogi i zobaczyć czy była równie podniecona jak ja. Lecz gdy syknęła z bólu, poczułem się jak ostatni debil. To przeze mnie cierpiała. Gdyby nie to, że ją pocałowałem i gdybyśmy tylko rozmawiali, nie odskoczyłaby ode mnie jak oparzona, w chwili gdy usłyszała głos męża i nie miałaby teraz rany na nodze. I nie leżałaby przede mną w podkoszulku i majtkach, co zresztą strasznie mi się podobało, stwierdziłem z czystym egoizmem.

W skrytości sercaWhere stories live. Discover now