Nadia

339 13 5
                                    


-Zabiłam Luke'a... Zabiłam Luke'a...Zabiłam... - szarpałam się za włosy, boleśnie rwąc je sobie z głowy. Przed oczami pojawił mi się obraz, o którym tak usilnie starałam się zapomnieć przez ostatni rok. I nagle wszystko do mnie wróciło. Cały dramat jaki przeżywałam każdego dnia, strach, który odbierał  mi radość życia i lęk, przed tym co może mnie jeszcze spotkać, lub co gorsza, co może spotkać mojego syna. Bo to o niego toczyła się najwyższa stawka, o życie Kyle'a. Robert doskonale wiedział, ze dla dziecka jestem w stanie zrobić wszystko i umiejętnie wykorzystywał ten fakt przeciwko mnie. Nikt nie był w stanie zrozumieć bólu jakiego codziennie doświadczałam. Nikt nie doświadczył udręki, która w każdej sekundzie mojego istnienia trawiła moją duszę i odbierała sens istnienia. A ja jeszcze miałam nadzieję, że Rob się zmieni, że nie jest tak zły na jakiego wygląda, a jego okrucieństwo da się wytłumaczyć tragicznym dzieciństwem. Nie! Takiego zwyrodnialstwa nie mogłam i nie byłam w stanie wytłumaczyć! Dlaczego o tym zapomniałam? Czy mój mózg sam zakodował sobie co ma zapamiętać i zrozumieć prawdę wygodną tylko dla siebie? Czemu z taką łatwością i tak szybko zapomniałam o tym co zrobił Luke'owi? Co zrobił mi, obarczając mnie za wszystko winą? Bo przecież to przeze mnie Luke musiał zginąć. To z mojego powodu jego krew do dziś dzień widziałam w fantomowych wizjach w całym ogrodzie na tyłach domu. 

-Nadia, Jezu co z tobą? Jak to go zabiłaś? -Jack doskoczył do mnie w jednej sekundzie i zamknął w swoich silnych ramionach moje rozdygotane ciało. Chociaż bardzo tego nie chciałam, walczyłam z nim jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce, bez możliwości ucieczki. Dla mnie ucieczką było zapomnienie i rezygnacja. Ale jak przy tym upartym strażaku miałam zapomnieć i zamknąć swoje uczucia za pancerzem całkowitej obojętności, kiedy tak skutecznie mi to utrudniał?

-Jack, ja naprawdę nie chciałam... Ja nigdy, nigdy, nigdy nie zrobiłabym komuś krzywdy...- Załkałam w jego ramionach, ledwo wypowiadając słowa pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu i wbijając paznokcie w jego umięśnione bicepsy. Nie wiedziałam jakim cudem, ale otoczona jego ciepłem, jego siłą i troską powoli z sekundy na sekundę się uspokajałam i tylko co jakiś czas wzdychałam głęboko, dostarczając wycieńczonym płucom odpowiedniej dawki tlenu. Strażak nic nie mówił. Kołysał mnie jedynie  w swoich szerokich ramionach, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Potrzebowałam czasu, by wszystko sobie poukładać zanim wyznam mu co tak naprawdę zdarzyło się tamtego tragicznego dnia. Nie wiem jak długo tak trwaliśmy przytuleni, ale dla mnie ta chwila mogłaby trwać w nieskończoność. W ramionach Jack'a czułam się jakbym po długiej i wyczerpującej podróży wreszcie znalazła się w domu. W domu o jakim zawsze marzyłam. Bezpiecznym, szczęśliwym i kochającym, gdzie już nie musiałam bać się wschodu słońca z obawy co przyniesie mi kolejny dzień, ani nie będę bała się zasypiać, nie będąc pewna czy dożyję następnego dnia. W objęciach mężczyzny jakby czas stanął w miejscu. Nie liczyło się nic, nie istniał nikt,byliśmy tylko ja i Jack, nasze splecione w uścisku ciała, na wzajem leczące swoje chore dusze.

-Wiem maleńka, wiem, że nikogo byś nie skrzywdziła. - Szepnął w moje włosy, a ja jedynie na co mogłam się zdobyć, to jeszcze bardziej wtulić się w jego klatkę  piersiową i zapomnieć o całym tym parszywym gównie, który mnie otaczał. 

-Nie potrafię z tym żyć, Jack. Tak bardzo chciałam wierzyć w Robert'a i w naszą miłość, ale już nie potrafię. Nie po tym co zrobił Luke'owi. I to tylko dlatego, że chciał mi pomóc.- Ponownie zatrzęsłam się w jego ramionach, wbijając ostre paznokcie w jego gładką skórę, lecz zamiast mnie odtrącić, przycisnął mnie jeszcze mocniej.

-Cokolwiek się tam wtedy wydarzyło, wiem, że nie ty odpowiadasz za śmierć tego mężczyzny. Człowiek, który ma jego krew na swoich rękach jest twoim mężem i powinnaś uciec od niego jak najszybciej, zanim wyrządzi krzywdę tobie lub twojemu synowi.

W skrytości sercaWhere stories live. Discover now