11. Zmienni.

6K 403 98
                                    

Przy łóżku rannego chłopaka spędziłam jakieś trzy godziny. Przez cały ten czas czułam za sobą milczącą obecność Rafaela. Nie patrzyłam na niego, ale wiedziałam, że tam był. Stał przy drzwiach i nieustannie mnie obserwował. Zastanawiałam się tylko, czy martwił się o mnie, czy może o to, że młody Azjata zrobi coś niewłaściwego po przebudzeniu. Miałam wrażenie, że chodziło o to drugie.

— Długo masz zamiar tu stać? — spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Nawet się nie poruszył. Westchnęłam cicho. Naprawdę ciężki z niego egzemplarz, bogowie. Ostatni raz pogłaskałam śpiącego chłopaka po ubrudzonych krwią włosach i wstałam ze swojego miejsca, przeciągając się mocno.

— Chyba powinieneś w końcu dowiedzieć się, co się stało z twoimi wilkołakami — powiedziałam, odwracając się w stronę Rafaela.

Stał oparty o drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi i mętnym spojrzeniem wbitym we mnie. Nawet nie zareagował na moje słowa. Dopiero gdy podeszłam bliżej, odetchnął głębiej, zdradzając, że jednak żyje.

~ A szkoda, byłby jeden problem z głowy ~ zamruczała Wilcza Matka gdzieś z tyłu mojej głowy.

Rafael posłusznie odsunął się od drzwi i otworzył je przede mną, bym mogła swobodnie wyjść. Zerknęłam jeszcze raz przez ramię na śpiącego chłopaka. Czułam kłucie w sercu na myśl o pozostawieniu go w tym ciemnym, smutnym pomieszczeniu. Czyżbym tak szybko się przywiązała?

— Kim on jest? — spytałam, dając Rafaelowi nieme przyzwolenie na wtargnięcie do mojego umysłu.

~ Lee Seojoon,Gamma.

— Gamma? — Spojrzałam na Alfę ze zdumieniem. — Czy oni wszyscy nie byli Betami?

Rafael pokiwał spokojnie głową i zamknął za nami drzwi, bym nie zerkała ciągle na śpiącego chłopaka. Moje pytania wydawały się go irytować. Czyżby był zazdrosny? O tego dzieciaka?

~ Seojoon urodził się Gammą, ale ma duży potencjał na zostanie Betą, dlatego od dziecka trenował z innymi Betami. Nie doceniałem go ~ Raffe zerknął z żalem na zamknięte drzwi. ~ A on okazał się jednym z najwierniejszych wilkołaków.

— Niewielu okazało się być tobie wiernymi — wypaliłam.

Rafael pokiwał jedynie głową i wskazał mi dłonią, dokąd mam się kierować. Posłusznie podeszłam do przeszklonych drzwi prowadzących na salę główną szpitala. Tam, na krzesłach, siedzieli Richard i wszystkie Bety jego i Rafaela. Włącznie z rannymi. Mój wzrok spotkał się z ciepłymi tęczówkami staruszka, który widząc mnie, natychmiast wstał i pokuśtykał do mnie z błogim uśmiechem.

— Luno — wyszeptał, próbując się skłonić, jednak szybko mu to uniemożliwiłam w obawie o jego rany.

Chciałam pomóc mu usiąść, jednak obok pojawiło się dwoje innych mężczyzn, którzy na mój tytuł dziwnie zareagowali. Wydawali się jednocześnie zaskoczeni, podekscytowani, ostrożni i... rozczarowani? Pewnie liczyli na dorosłą, silną wilczycę, a nie z metra ciętą gówniarę, której dopiero co zniknął trądzik.

— Usiądźcie — nakazałam cicho, a oni szybko usłuchali. — Nie powinniście jeszcze wypoczywać?

— Przywróciłaś nam siły, Luno. A wilcze rany szybko się goją.

Spojrzałam niepewnie na jednego z rannych mężczyzn. Był wysoki i potężnie zbudowany, podobnie jak Damien, jednak mógł mieć około czterdziestu lat. Na jego ciemnej skórze nie było widać siniaków, jednak niewątpliwie jakieś posiadał. Ciemne oczy skanowały moją sylwetkę, jakby oceniał, czy jestem warta jego Alfy.

Strażniczka wilkówWhere stories live. Discover now