Mr. Carter

44.1K 1.1K 587
                                    

Surowe spojrzenie królowej przeszyło mnie na wylot. Może nie powinnam żartować z monsieur'a Billa? W ogóle nie powinnam żartować z czegokolwiek w jej obecności. Nie wiem co musiałoby się stać, aby się zaśmiała. Oprócz sztucznego uśmiechu, nie potrafiła okazać głębszej radości. Chociaż na słowo królowa wszyscy widzą miłą kobietę z ciepłym uśmiechem, to rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. Moja babcia była wysoką kobietą z zaciśniętymi wargami, wysoko upiętym, ciasnym kokiem, zimnym spojrzeniem i postawą jakby właśnie połknęła kija. Za gorsz poczucia humoru, zero ogólnej radości i brak dowodów na bycie normalnym człowiekiem.

—  Przez tyle lat jeszcze nikt nie odważył się zagrozić rodzinie królewskiej w taki sposób. Dlaczego nie możesz spoważnieć i wysłuchać co mam do powiedzenia? — syknęła w moją stronę. Jej przenikliwy głos zawsze wbijał mnie w siedzenie. 

— Przecież słucham. Zapoznałam się z faktami. Wysłano sześć listów z obrzydliwymi treściami, z czego jeden skierowany jest w twoją stronę, a pozostałe pięć w moją — przewróciłam oczami. Wcale nie ignorowałam sprawy, ale po tryliardzie spotkań z ludźmi, którzy odpowiadali za ochronę oraz wysłuchiwania, że sprawa jest poważniejsza niż inne próby pogróżek w naszym kierunku, byłam znudzona i zmęczona. Starałam się podejść do tego w sposób optymistyczny, bo od osiemnastego wieku jeszcze nikt nie włamał się do pałacu.

—  Ktoś strzelał do ciebie, gdy wracałaś z kierowcą ze szkoły. Czy do ciebie nie dociera, że któregoś dnia wysiądziesz z samochodu i odstrzelą ci głowę? — zaczęła żywo machać rękoma, ale sama wyglądała na zmęczoną całą sprawą. Wszyscy byli tym zmęczeni. 

—  Dociera, babciu, ale nie jestem pracownikiem służb specjalnych. To oni mają go wytropić, lecz coś im nie idzie. Poza tym staram się ograniczyć moje wyjścia z pałacu i jedyne czego pragnę to żeby złapali go zanim pójdę na studia — opadłam na krzesło. Gdybym usiadła tak niepoprawnie przy kimś z zewnątrz, babka zabiłaby mnie wzrokiem. Ile zasad z protokołu bym złamałam? Lepiej nie liczyć.

—  Wczoraj zaprosiłam szefów ochrony i ministra obrony — uniosłam głowę zainteresowana jej słowami. — Zebraliśmy najlepszy zespół detektywistyczny i antyterrorystyczny. Zajmą się tropieniem twojego prześladowcy. Natomiast minister przedstawił mi trzech potencjalnych kandydatów, których dokładnie prześwietliliśmy pod względem pochodzenia, rodziny, znajomych, kontaktów i ich przeszłości. Osobiście dokonałam wyboru na głównego szefa twojej ochrony i jego zastępce — przechyliłam głowę, tracąc zainteresowanie. Szef ochrony był dla mnie kimś kto łaził między moimi ochroniarzami i wydawał im głupie rozkazy, dlatego nie rozumiałam czemu to takie ważne. 

—  Cieszę się — mruknęłam. Na widok jej miny, wyprostowałam się na siedzeniu, wlepiając wzrok w siedemnastowieczne biurko.

—  I dlatego musisz zaakceptować zmiany — dopowiedziała podirytowana moją osobą. Przez niemal sześćdziesiąt procent swojego życia była podirytowana mną. Przy pozostałych czterdziestu jeszcze mnie nie było.

—  Zmiany? — zmarszczyłam czoło. Ciekawe co tym razem.

—  Nie licząc standardowej grupy ochroniarzy, szef ochrony będzie przy tobie dwadzieścia cztery godziny na dobę — moja szczęka opadła na ziemię. — Skorzysta z wolnej sypialni w twoim apartamencie, ale to najmniej istotny fakt. Gdziekolwiek pójdziesz on będzie z tobą, nawet w szkole. Nie licząc tak oczywistych rzeczy jak łazienka. Możesz zapomnieć o wymykaniu się z pałacu oraz o prywatnych rozmowach. Możesz sobie wyobrazić, że między wami jest elektromagnetyczna nić, która nie pozwala wam się rozejść — uniosłam brwi, zapowietrzając się. Czy ona zwariowała do reszty? Mam zapomnieć o prywatności i spać przy otwartych drzwiach obok faceta, którego nie znam. — Proszę — podała mi teczkę z pieczątką rodziny królewskiej i ministerstwa ochrony. 

BodyguardWhere stories live. Discover now