P. XII / MYŚLĘ, ŻE TO CI SIĘ PRZYDA, GDY BĘDZIESZ GO OPEROWAĆ

167 19 0
                                    

- Przyjaciela? Przyjaciela? Jakiego purwa przyjaciela? - powtarzał pytanie jak mantrę Newt, dając upust absolutnemu zaskoczeniu i drobnej irytacji. Chłopak specjalnie rozbijał zdania na krótsze, zupełnie jakby zestawienie tego wszystkiego razem wydawało mu się zbyt kuriozalne. - Pojawiłeś się tu wczoraj. Czyli jesteś tu jeden pikolony dzień. I uważasz, że już masz przyjaciół? Wszystko ślicznie i śpiewająco, ale gdzie Twoje wczorajsze teksty, że nie chcesz być jednym z nas? - głos blondyna nieomal ociekał sarkazmem, ale po zmęczeniu wymalowanym na twarzy Thomasa zgadł, że najwidoczniej obaj byli świadomi, że jest to jedynie fasada. Zupełnie tak, jak fasadą była jego pełna pewności i arogancji postawa, którą sztamak maskował, że martwił się o Opiekuna Zwiadowców jak prawie nikt inny w całej Strefie.

- Newt naprawdę nie mam czasu żeby się z Tobą kłócić - westchnął ciężko Thomas, a jego barki mimowolnie opadły w geście beznadziei. - Każda minuta tutaj to każda minuta mniej, którą będę miał w Labiryncie. Sądziłem, że jak wyeliminuję Bena to Bóldożercy nikogo nie dziabną, nie spodziewałem się, że nagle dziabną Minho, okay? Muszę to naprawić. Dlatego podaj mi ten pikolony numer.

- Lepiej dopilnuj purwa żeby Twoje cztery litery wróciły później do Ciapy, bo masz mi wszystko powiedzieć od początku do końca, jasne? - oznajmił Newt po zdecydowanie zbyt długiej chwili milczenia, przedstawiając swoje warunki i zupełnie nie rozumiejąc, czemu aż tak ufa temu Świeżuchowi, który coraz bardziej wykazywał się wiedzą, której fizycznie mieć nie powinien. - Siódmy Sektor - dodał, nieco ciszej. - Poczekaj, otworzę kratę - zaproponował, przesuwając się o krok w stronę Ciapy, jednak nim sięgnął w jej stronę rękoma, powstrzymał go pełen rozczulenia uśmiech Świeżyny. 

Thomas jedynie podszedł do kraty, pociągnął za jedną z gałęzi i to wystarczyło, by cała jej konstrukcja legła w gruzach. Chłopak cieszył się w duchu, że udało mu się zawczasu wszystko sobie ogarnąć. Małe kwestie, małe sprawy, ale to właśnie one umacniały go w chwilowo podburzonym przekonaniu, że da radę. Poklepał Newta po ramieniu przebiegając obok niego, cicho obiecując mu, że pomoże Azjacie wrócić do domu choćby i za cenę własnego życia, po czym, nie zważając na tłum, który zaczynał się zbierać przy Wrotach, po prostu niczym strzała pomknął centralnie do Labiryntu. W myślach bruneta na zmianę pojawiały się trzy, powiązane ze sobą frazy. "Dziabnięty Minho" - fraza, która była jego stałym wyrzutem sumienia i złością, że nie przewidział takiego rozwoju wydarzeń. Złością podszytą również wściekłością na Bena, który okazał się frajerem, delikatnie rzecz ujmując. Thomas doskonale pamiętał, że gdy poprzednio dźgnęło Alby'ego, Minho tak bardzo chciał chłopaka uratować, że nie zdążył opuścić Labiryntu na czas, ryzykując tym samym własne życie. Tymczasem Ben najzwyczajniej w świecie zwiał i porzucił partnera na praktycznie pewną śmierć. I jeszcze ośmielił się zrobić z siebie ofiarę w całej tej sytuacji. Zdaniem Thomasa była to naprawdę słaba komedia. Drugą frazą był "Siódmy Sektor" żeby przypadkiem Thomas nie pomylił ścieżek, podczas gdy trzecim frazesem była najzwyczajniej w świecie solidna wiązanka przekleństw podsumowująca to, jak nieudany był ten dzień w mniemaniu Thomasa.

Newt nie wiedział dlaczego zaufał temu sztamakowi. Dlaczego powiedział mu ten numer, dlaczego nie próbował go powstrzymać przed wbiegnięciem za Wrota. W sporej części winę zrzucał zdecydowanie na martwienie się o stan i przeżycie Minho, co przecież miało pełne prawo popchnąć go aż do momentu, w którym był w stanie zaufać każdemu, kto obiecałby, że zdoła mu pomóc. Czuł też podskórnie, że Thomasowi naprawdę można było ufać. No i ta jego wiedza, która zdecydowanie przemawiała na jego korzyść w tej sytuacji. Ogólnikowo niezbyt, bo to mogłoby sugerować, że Thomas był jednym ze Stwórców, tudzież ludzi, którzy ich tutaj zesłali, ale na razie blondyn nie zamierzał kąpać ozorem niepotrzebnie na prawo i lewo. Przynajmniej nie dopóki nie będzie miał pełnego obrazu sytuacji. Zamiast tego wolał dokuśtykać do tłumu zbierającego się przed Wrotami i słuchać ich wrzasków i oglądać, jak wyciągają ręce lub próbują stanąć brunetowi na drodze, gdy ten omijał ich z taką zręcznością, że niemal zdawało się, że w ogóle ich nie zauważał.

Więzień Labiryntu - Re: Powrót do przeszłościKde žijí příběhy. Začni objevovat