Rozdział 10

2K 77 37
                                    

Dylan

Obudziłem się, czując przyjemne ciepło wokół mojego ramienia. Spojrzałem zdziwiony w tamtą stronę.

Thomas leżał wciśnięty w moją prawą rękę, przytulając ją do siebie. Szok ustąpił miejsca uśmiechowi.

Jego roztrzepane, blond włosy opadały mu na twarz. Powoli wpuszczał i wypuszczał powietrze przez swoje lekko rozchylone, malinowe usta. Jego twarz wyrażała spokój.

Zaraz, chwila! Dlaczego ja zwracam na to teraz uwagę? I dlaczego nie mogę przestać się na niego patrzeć??? I dlaczego uważam, że pięknie wygląda, jak śpi?! Co jest ze mną nie tak? Rozumiem, że jest możliwość, iż on będzie należał do tych wyjątkowych, ale przecież o Damonie na przykład tak nie mówię! O Choi to jeszcze, bo to moja siostra i ona zawsze pięknie wygląda. Moje zachowanie jest coraz dziwniejsze...

Moja ręka zaczynała drętwieć, ale nie zabrałem jej. Mogłem go wtedy przez przypadek obudzić.

A co mnie to obchodzi? Tak samo, jak co mnie obchodziło, gdy zasłabł, gdy musiałem (czyt. Chciałem) go nosić, gdy się nim opiekowałem lub dbałem... Stop! Zrozumiałem! Bardzo mnie obchodzi...

Z rozmyślań wyrwał mnie nagły ruch blondyna obok.

Zaczyna się budzić.

W pierwszej chwili otworzył leniwie oczy, patrząc na moje ramie, do którego leżał przytulony. Po paru sekundach zmarszczył brwi i powoli przesunął wzrok na moją twarz. Zamarł.

Jak poparzony odskoczył ode mnie, spadając z łóżka.

-Nic ci nie jest? -zerwałem się, patrząc na niego z góry.

-N-Nie, j-ja po p-prostu się n-nie s-spodziewałem t-tego. -dukał, cały czerwony wstając z ziemi.

-Czego? -zapytałem, udając głupiego. On tylko rzucił w moją stronę piorunami z oczu, po czym odwrócił się do mnie tyłem. Kulejąc, podszedł do szafy, zaczynając w niej szperać. Usiadłem na łóżku, przecierając ręką oczy.

-Jak się dziś czujesz? W sensie fizycznym. -z tego, co wiedziałem dziś po tych lekach, które dostał, powinno być lepiej. Nie patrząc na mnie, odpowiedział.

-Ok. -zero emocji w jego głosie. Przekręciłem głowę w bok.

-A coś więcej powiesz? -wstałem, powoli do niego podchodząc.

-No jest okey. -nadal udawał wielkie zainteresowanie swoją czynnością.

Jest tak skupiony, jakby rozbrajał bombę, a nie wybierał ciuchy...

Złapałem go za nadgarstek i obróciłem w swoją stronę. Wstrzymał oddech, lekko przymykając oczy, jakby przygotowując się na cios.

Nie ufa mi.

A co myślałeś, że zaufa ci po tym, co mu zrobiłeś? Trochę opieki nie wystarczy...

-Spokojnie. -puściłem go i podniosłem ręce w obronnym geście. -Po prostu się martwię. Boli cię coś jeszcze? -dopytywałem, starając się na najbardziej spokojny głos, jaki potrafiłem zrobić.

-Ta. Ty się martwisz. -prychnął ironicznie rozbawiony.

-Tak, to właśnie robię. -starałem się go przekonać.

-Jesteś demonem. Nie potrafisz się martwić o innych. -warknął ozięble i wyszedł w wybranymi ciuchami w ręku, zostawiając mnie samego.

Przecież ostatnio naprawdę się starałem. Pokazałem, że umiem. Wczoraj przed snem jeszcze zablokowałem sobie dostęp do jego myśli, aby dać mu prywatność. Dlaczego czuje ukłucie w klatce piersiowej? Dlaczego ja w ogóle się dla niego staram? Dlaczego ja w ogóle się tym tak bardzo przejmuję?

Więzień Demona |DYLMASWhere stories live. Discover now