11.

295 45 45
                                    

– To jak czarująca wybranka ma na imię?

Jarvis zadał to pytanie z taką nonszalancją, że Tony omal nie zakrztusił się ostatnim pierożkiem. Rhodey parsknął śmiechem. Oczywiście, że musiał się przypałętać. Był jak radar na życiowe porażki Starka i teraz zajadał się darmowym żarciem ze złośliwym uśmieszkiem rozsmarowanym na twarzy.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – wymamrotał Tony.

Rhodey uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Mam złą wiadomość, proszę pana. To nie ona. To on.

– Och? A dlaczegóż miałaby to być zła wiadomość? – zapytał Jarvis tak niewinnie, jakby rozmawiali o pogodzie. Dzięki zmarszczkom i wąsom można było przeoczyć jego pełen satysfakcji grymas.

– J, jesteś zbyt postępowy jak na starego człowieka – ofuknął go Tony. Wcale tak nie uważał, przeciwnie, był przeszczęśliwy, że jego opiekun i przyjaciel w jednej osobie bez mrugnięcia okiem zaakceptował Starkowe niepotrzebnie burzliwe wyjście z szafy. – Jak mam przejść przez fazę buntu, skoro na wszystko mi pozwalasz?

– Zapewniam, że i tak radzisz sobie z tym fantastycznie.

– I jeszcze mnie za to chwalisz?

– Nie zmieniaj tematu, młody człowieku. Lepiej powiedz, kto tak zawrócił ci w głowie.

Tony westchnął. Spojrzał na pusty talerz i powoli odłożył pałeczki. Euforia rozsadzała go od wewnątrz. Raz po raz odtwarzał w myślach to, co się wydarzyło. Jak ulubiony film zapętlił moment, w którym jego usta dotknęły ust Rogersa. Pocałował go. Pocałował. Naprawdę go pocałował. Ale to przecież nie wszystko. Steve nadal chciał się z nim spotykać. Więcej, chciał się do niego wprowadzić. Kapitan Ameryka chciał z nim mieszkać. Kapitan Ameryka. Steve.

– Tony? Mógłbyś z łaski swojej przestać szczerzyć się do talerza? – syknął Rhodey, po czym zwrócił się do Jarvisa: – Najmocniej przepraszam za jego zachowanie. Od kilku tygodni jest po prostu nie do zniesienia.

– Chce ze mną mieszkać – wciął mu się Tony, próbując przynajmniej częściowo wyjaśnić swoje dziwne zachowanie. – Tak powiedział. Że chce ze mną mieszkać.

– Czekaj, co? – Rhodesowi oczy omal nie wypadły z orbit. Jeśli poprawnie rozgryzł, z kim spotykał się Tony, zaraz pewnie sam zacznie szczerzyć się jak szaleniec. O, właśnie zaczął. I za czyje zachowanie teraz trzeba przepraszać? – Nie mówisz poważnie.

– Czy to nie za prędko? – zapytał Jarvis, gwałtownie poważniejąc. Nigdy nie miał nic przeciwko przelotnym związkom Tony'ego. Ale zawsze niepokoiło go, gdy chwilowe zauroczenia przeradzały się w coś poważniejszego. Wiedział, jak gwałtowne i niszczycielskie potrafiły stać się uczucia płonące w sercu Starka. Wiedział też, jak łatwo było wykorzystać te uczucia przeciwko Tony'emu. Pomarszczoną dłonią chwycił go za ramię. – Nie chcę nic sugerować, ale jak dobrze go znasz? Czy nie obawiasz się, że...

– Nie. Nie obawiam się niczego. Naprawdę, J, wszystko będzie dobrze.

Jeśli do tej pory Jarvis był lekko zaniepokojony, to teraz właśnie zaczął trząść się ze strachu. Cóż, Tony był dobry w wielu rzeczach, ale uspokajanie i pocieszanie innych na pewno nie było jedną z nich.

– Tony, musisz mi powiedzieć, kto to jest. Tak, wiem, jesteś pełnoletni i możesz sam podejmować takie decyzje, ale...

Tony chwycił za spoczywającą na jego ramieniu dłoń. Mógł do woli naigrawać się z niewiedzy Rhody'ego i z jego idiotycznych domysłów. Ale z Jarvisem to zupełnie co innego. Nie mógł pozwolić, aby ten cudowny starszy mężczyzna, który włożył całe serce w to, żeby Tony wyrósł na ludzi, teraz drżał ze strachu, gdy zupełnie nie było ku temu powodu. Poza tym, skoro Coulson przełknął jakoś fakt, że Rhodey sam wszystko rozgryzł, to chyba nie będzie miał Tony'emu za złe, jeśli Jarvis po prostu dostanie odpowiedź podaną na tacy? Cóż, teraz nie miał już wyboru, bo Stark podjął decyzję i nie zamierzał zmieniać zdania.

Kres samotnościWhere stories live. Discover now