19.

346 28 53
                                    

Gdy następnego dnia późnym rankiem Tony obudził się w łóżku Steve'a, nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Spodziewał się uszczypliwych komentarzy Clinta i domyślnych spojrzeń Natashy. Podejrzewał również, że chwilowe miłosne uniesienie przyjdzie mu przypłacić obrzydliwą niezręcznością, która zniszczy relację, nad którą tak ciężko pracował.

Poniekąd miał rację. Barton w żadnym wypadku nie zamierzał im odpuści, oczywiście, że nie. Dupek raz po raz wytykał im, ile czasu spędzali razem. Gdyby nie zabójcze spojrzenia Natashy zapewne nie odstępowałby ich na krok. Ku zaskoczeniu Tony'ego, Romanoff okazała się zadziwiająco ostrożna. Owszem, była przerażająco zadowolona z obrotu sytuacji, ale nic nie wskazywało na to, by zamierzała im cokolwiek sugerować. Po prostu pozwoliła na powolne wypracowywanie własnego tempa, w jakim zamierzali eksplorować ich nieporadny związek – i Tony był jej za to ogromnie wdzięczny.

Jęknął cicho i przewrócił się na drugi bok, z chwili na chwilę coraz silniej wabiony ku rzeczywistości głębokim głosem Sinatry. Steve uparł się, że Freddie Mercury nie jest wystarczająco świąteczny na święta, a Tony nie miał ochoty wyprowadzać go z błędu (podejrzewał też, że kolejna próba podsunięcia Rogersowi AC/DC również skończyłaby się niepowodzeniem). Ucieszył się po prostu, że Steve miał na jakiś temat na tyle konkretne zdanie, by uznać za konieczne postawienie na swoim. To była cudowna odmiana w porównaniu z tym, co Tony widział w TARCZY. Teraz Steve ani się nie chował, ani nie uciekał. Może nawet do pewnego stopnia zaakceptował to, że tak brutalnie został wyszarpnięty ze swoich czasów.

Tony ziewnął przeciągnie i wygrzebał się spod kołdry. Nieprzytomnym wzrokiem powiódł po drobnych rzeczach, które Rogers postanowił sobie przywłaszczyć. Uśmiechnął się na widok ubrań, które sam mu kupił; spodni z absurdalnie wysokim stanem, szelek, których Steve nie potrzebował, ale kojarzyły mu się z dzieciństwem i bardzo chciał je mieć, koszul tak drogich, że Tony postanowił nigdy nie przyznawać się, ile za nie zapłacił, oraz swetrów, cudownie miękkich i ciepłych. Regał na książki był już niemal całkowicie zapełniony dziełami, które Rogers z różnych powodów zamierzał przeczytać. Część stanowiły opracowania historyczne, które miały pomóc mu nadrobić stracone lata. Inne książki należały do kategorii „arcydzieła literatury światowej" i najwyraźniej Steve uznał, że wypadało mu się z nimi zapoznać. Resztę (porażająco liczną) stanowiły ulubione powieści Tony'ego. O niektórych nawet nie wspominał, po prostu na ich podstawie powstały jego ukochane filmy i seriale.

Tony uśmiechnął się jeszcze szerzej, stawiając bose stopy na podłodze. Spojrzał na ściany, które powoli zapełniały się zdjęciami i szkicami. Przez historie o drugiej wojnie światowej i starciach z Hydrą łatwo było zapomnieć, że Steve miał duszę prawdziwego artysty.

W końcu spojrzenie Starka padło na lustro. Miał ochotę parsknąć śmiechem, widząc ślad po zdecydowanie zbyt agresywnym pocałunku na swoim obojczyku. Wciąż bawiło go, jak rozpaczliwe Rogers starał się trzymać wyznaczonych przez siebie granic, a jednocześnie pozwalać sobie na coraz więcej. Ale i tak najważniejsze było to, że każdego wieczora uparcie przynosił Tony'ego do swojego łóżka. Zupełnie jakby Stark był ostatnim elementem sprawiającym, że Steve czuł się w posiadłości jak u siebie w domu.

Cichutkie pukanie nieśmiało wyrwało go z zamyślenia. Drzwi powoli uchyliły się i stanął w nich Steve, uśmiechnięty i bezgranicznie zachwycony, zupełnie jakby Tony był jego prywatną muzą.

– Nie śpisz już – zauważył niezbyt inteligentnie. – Masz ochotę na śniadanie?

– Czekam na moment, aż zaczniesz przynosić mi je do łóżka.

– Wtedy nie wychodziłbyś z sypialni aż do wieczora.

Dziesiątki sprośnych komentarzy cisnęły się Starkowi na usta. Nie wypowiedział ani jednego. Czy to nie najlepszy dowód, że był grzecznym chłopcem? Drugim dowodem, znacznie bardziej decydującym, było to, że chociaż od kilku nocy sypiał z Rogersem, nawet raz nie spróbował namówić go na coś więcej niż coraz odważniejsze pocałunki. Choć tak na dobrą sprawę po prostu nie miał pojęcia, na co właściwie Steve mógłby mieć ochotę. Niestety, nie czuł się jeszcze na tyle pewnie, aby tłumaczyć Kapitanowi Ameryce, na czym polegał seks analny. Jeszcze nie.

Kres samotnościWhere stories live. Discover now