18.

311 36 48
                                    

Pewna okropna myśl nie dawała Tony'emu spokoju. Gdy pojawiła się po raz pierwszy, zupełnie ją zignorował. Powtarzał sobie, że to wszystko przez wciąż świeży ból po stracie rodziców. Że po prostu był ostatnio koszmarnie samotny. Że ekscytowała go możliwość spędzenia czasu z nowymi przyjaciółmi. Potem jednak pojawiła się jeszcze raz, potem znów, aż w końcu musiał spojrzeć prawdzie w oczy.

Czekały go najbardziej rodzinne święta w jego życiu.

Może chodziło o to, że Steve, Natasha i Clint też nie mieli z kim ich spędzić i wszyscy wychodzili z siebie, by jak najlepiej wykorzystać szansę, którą dał im los. Z drugiej strony, wszyscy zgodnie starali się udawać, że wcale im nie zależało. Dzięki temu mogli brać udział w komicznym przedstawieniu, w którym wszyscy zainteresowani zachowywali się na przemian tak, jakby nie byli zainteresowani ani trochę, albo interesowali się aż za bardzo, ale wyłącznie ironicznie.

Tony jakimś cudem zdołał ściągnąć do posiadłości więcej jedzenia, niż była w stanie pomieścić główna spiżarnia. Steve posprzątał wszystkie pomieszczenia, nawet te, z których nikt nie korzystał, a potem zaczął rozwieszać znalezione na strychu świąteczne ozdoby. Natasha dorwała się do starych ubrań Marii i Howarda. Początkowo Tony nie zamierzał pozwalać jej na ich ruszanie, ale po rozmowie z Romanoff i Rogersem doszedł do wniosku, że jego rodzice nie mieliby nic przeciwko temu. Przeciwnie, zapewne ucieszyliby się, że ich syn znalazł dla nich jakieś zastosowanie. A Clint? Clint był po prostu wrzodem na dupie. Jego wkładem w święta było dyskretne (a przynajmniej tak mu się wydawało) wystawianie ajerkoniaku i rozwieszanie jemioły w wejściu do każdego, ale to każdego pokoju. Gdy robił to drugie, posyłał Tony'emu obrzydliwie prowokujące uśmiechy. Czasem nawet miał czelność puścić Rogersowi oko.

Ktoś mógłby zauważyć, że te święta nie miały prawa się udać. Że żadne z nich nie było przygotowane na to, by spędzić ten czas z innymi ludźmi. Ale może właśnie dzięki temu szybko przestali od siebie czegokolwiek wymagać. Nie istniała szansa, aby zdołali wcielić w życie zwyczaje, do jakich byli przyzwyczajeni, mogli natomiast stworzyć własne, które będą odpowiadały im wszystkim.

– Clint, kiedy mówiłam, że mógłbyś zająć się jemiołą, nie do końca to miałam na myśli – prychnęła Natasha.

Nie przeszkadzał jej zbytnio fakt, że przyjdzie jej świętować Boże Narodzenie w grudniu zamiast w styczniu, nie mogła natomiast znieść myśli, że miałoby zabraknąć jej ulubionych świątecznych potraw. W efekcie ona i Barton zajęli kuchnię i od dobrych kilku godzin lepili pierogi, co najwyraźniej działało na Natashę niemal terapeutycznie.

Tony uśmiechnął się mimowolnie, widząc ją tak odprężoną. Może właśnie przez to dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedziała. Z jękiem spojrzał na framugę drzwi do kuchni, do której również przymocowano jemiołę. Oczywiście, w przypadku Bartona zwykłe przymocowanie czegokolwiek normalnie nie wchodziło w grę. Gałązki jemioły, przewiązane czerwoną kokardką z małym dzwoneczkiem, dyndały radośnie na wbitej w drewno strzale. Jak to możliwe, że dorosły facet był w stanie szerzyć takie zniszczenie?

– Barton, nie było mnie tylko chwilę – syknął Stark. – Naprawdę nie mogłeś się powstrzymać?

– To było silniejsze ode mnie.

– Domyślam się, ale powoli zaczynam podejrzewać, że chcesz po prostu zdemolować mi dom.

– Och, nie, drogi przyjacielu. Chcę ci tylko pomóc.

– Pomóc w czym? – zapytał Steve, pojawiając się jakby znikąd. Od stóp do głów pokryty był brokatowym pyłem z zabytkowych ozdób świątecznych. Starkowie już wiele lat temu zdecydowali, że błyskotki te są zbyt delikatne (i bezcenne), by je wywieszać, ale Tony po prostu nie potrafił odmówić Steve'owi. Nie, gdy Rogers z nostalgicznym uśmiechem oznajmił, że jego mama miała podobne.

Kres samotnościDonde viven las historias. Descúbrelo ahora