23.

161 16 12
                                    


Jakimś cudem droga do Rambeau jednocześnie dłużyła się Tony'emu w nieskończoność i uciekała w zawrotnym tempie. Jednocześnie pragnął jak najszybciej dotrzeć na miejsce, gdzie mieli być bezpieczni a także najlepiej nie docierać tam w ogóle, by nie musieć mierzyć się z gniewem Marii, Talosa i Soren.

Na siedzeniu obok Steve drzemał w najlepsze. Wbrew temu, co powiedział wcześniej, był doszczętnie wycieńczony. Zaczął pochrapywać dokładnie w momencie, w którym Tony nastawił cichutko kasetę z utworami Queen. Tak jak o świcie głos Freddy'ego stawiał Rogersa na nogi, tak wieczorem działał na niego niczym kołysanka. I Stark nie zamierzał się zawahać przed użyciem tej tajnej broni. Spoglądał na ukochanego kątem oka i zastanawiał się, co takiego się wydarzyło, że znów został z niego wrak człowieka.

– Jeśli się dowiem, że jednak mogłeś mi o tym wszystkim powiedzieć od razu, to sam cię wypatroszę – wyszeptał pod nosem. – W ogóle nie będę potrzebował pomocy cioci Peggy. Nawet przez chwilę. – Raz jeszcze spojrzał na oddychającego głęboko Steve'a, po czym dodał: – Ale i tak ją poproszę. Żebyś bardziej cierpiał. Dupku.

Rogers poruszył się lekko i wymamrotał coś niezrozumiałego. Najwyraźniej nawet w snach nie potrafił uciec przed tym, co go dręczyło. Jakimś cudem wydawał się zarazem niewyobrażalnie potężny i żałośnie słaby, ale to czyniło go w oczach Starka jeszcze doskonalszym. Gdyby w rzeczywistości okazał się tą wydmuszką z komiksów, idealnym żołnierzem, nieskazitelnym człowiekiem pełnym cnót i ukrytych talentów, Tony nienawidziłby go z całego serca.

Choć z drugiej strony – może tak byłoby łatwiej? Może nie cierpiałby tak bardzo, gdyby nienawidził Rogersa, zamiast kochać go do szaleństwa?

Dojechali pod dom Rambeau w środku nocy. Wjechali na posesję, samochód przy samochodzie, pospiesznie gasząc silniki, gdy tylko zapalił się światło przed wejściem. Steve momentalnie otworzył oczy, a Tony uświadomił sobie, że nadal nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć.

– To zwykły dom – zauważył Rogers, niezbyt przytomnym głosem. – Jesteś pewien, że to właściwe miejsce?

Stark już miał przewrócić oczami i odpowiedzieć, że nie był idiotą, gdy otworzyły się drzwi wejściowe i stanął w nich Nick Fury. Wyglądał na co najmniej zirytowanego, i w sumie miał ku temu powód. Zmierzył chłodnym spojrzeniem samochody, po czym podszedł do tego, w którym siedział Tony. Zatrzymał się przy drzwiach od strony kierowcy i zapukał w szybę, dając do zrozumienia, że Stark miał otworzyć.

Cóż, otwieranie drzwi nie wydało się Tony'emu zbyt bezpiecznym pomysłem, dlatego powoli uchylił okno.

– Hej, Nick – rzucił Stark, uznając, że i tak miał przesrane, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby zaczął mówić do dyrektora TARCZY po imieniu.

Spodziewał się wybuchu wściekłości. Niekontrolowanej furii. Albo przynajmniej pełnego irytacji grymasu. Zamiast tego dostał jednak dyskretny, ledwie dostrzegalny uśmiech. I tyle wystarczyło. Natychmiast zrozumiał, co się działo. Ignorując zupełnie nerwowy syk Steve'a, wyskoczył z samochodu i rzucił się Fury'emu w ramiona.

– Przepraszam – wymamrotał. – Wiem, że nie powinienem był tu z nimi przyjeżdżać, ale nie miałem innego pomysłu, a potrzebne było nam miejsce, w którym moglibyśmy się ukryć.

Silne ramiona otoczyły Starka w ciasnym uścisku niemal dokładnie w tym samym momencie, w którym Steve i Clint wysiedli z samochodów. Obaj z otwartymi ustami wpatrywali się w niebywały widok, którego byli świadkami. Steve postanowił uporać się z zaskoczeniem w milczeniu. Clint miał inne plany.

Kres samotnościМесто, где живут истории. Откройте их для себя