20.

184 22 2
                                    

– Obiecałeś, że wrócisz wypoczęty i gotowy do pracy – prychnął Talos, gdy po raz kolejny przyłapał Tony'ego na bujaniu w obłokach.

– No i wróciłem. Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

Tak naprawdę miał. Wiedział doskonale, gdzie udawały się jego myśli, gdy przestawał trzymać je w ryzach. Ale to w ogóle nie była jego wina. Gdyby to od Tony'ego zależało, wyłączałby natrętne wspomnienia chwil spędzonych z Rogersem. Chwil, które z dnia na dzień, zamiast tracić na powabie, jedynie zyskiwały, podobnie jak Steve, który stawał się coraz odważniejszy.

Tony nigdy nie przypuszczał, że mógłby cieszyć się na samą myśl o pocałunkach na dobranoc czy śniadaniu do łóżka. A jednak. Może chodziło o to, że Steve przestał ograniczać się co całowania go w czoło czy policzek. Może o to, że gdy Tony starał się jeść tak, by nie nakruszyć w pościel, Steve zaczynał go rozbierać, pieszcząc każdy skrawek jego ciała tak, jakby miał do czynienia z dziełem sztuki.

– Stark, błagam, nie opuszczaj myślami Układu Słonecznego.

Cholera jasna. Znów to zrobił.

– Ale przecież pracuję – prychnął, udając, że słowa Talosa śmiertelnie go uraziły.

To nie było kłamstwo. Podczas gdy on korzystał z przerwy świątecznej, rodacy Talosa zajęli się kończeniem tego, co zaczął. Kolejne elementy Helicarriera były montowane i przewożone w miejsce, o którym Stark nie miał pojęcia. Czasem wyobrażał sobie hangar, w którym musiała powstawać podniebna baza TARCZY i aż robiło mu się słabo. Jego ojciec miał rozmach, to trzeba było mu przyznać.

Dzięki tej rotacji zadań, Tony mógł zając się tym, co od dawna przyciągało jego uwagę. Mógł poświęcić się próbom nawiązania kontaktu z Carol Danvers. Próbom, które z jakiegoś powodu przerażały Fury'ego i mocno niepokoiły Talosa. Wielokrotnie pytał obu, czy było coś, o czym powinien wiedzieć, ale nie uzyskał żadnej jednoznacznej odpowiedzi. Raz nawet spróbował zapytać Rambeau, ale jedyne, co dostał, to wzruszenie ramion i podszyte złośliwością „sam się przekonasz".

Z tego, co wiedział o Danvers, nie była złą osobą. Przeciwnie, była kimś, na kim polegali nie tylko Nick Fury i Maria Rambeau, ale i wszyscy Skrullowie. Jeśli to nie był dowód na to, że Carol Danvers była wspaniała, to Tony nie miał pojęcia, co więcej trzeba byłoby zrobić.

A jednak, choć wszyscy mieli ją za kogoś wspaniałego, zachwyt ten zdawał się podszyty nie tylko głębokim szacunkiem, ale i strachem. I najprawdopodobniej właśnie dlatego to Stark miał się z nią skontaktować.

Tony westchnął. Uparcie powtarzał w myślach, że to o to chodziło. Że niepokój Fury'ego związany był wyłącznie z ich tajnym projektem. Że zniknięcia Clinta i Natashy nie miały nic wspólnego z tym, że kończył im się czas. Czas, który tak rozpaczliwie próbował kupić Rogersowi.

Odetchnął głęboko.

– Tak na dobrą sprawę, to jestem gotowy, żeby spróbować – wyznał, na 89% pewien, że to, co mówił, było zgodne z prawdą. Przeniósł spojrzenie z monitora, otoczonego kablami podejrzanie niewinnymi, jak na to, co zamierzali zrobić, na Talosa. – Czy powinienem się jakoś specjalnie przygotować?

Talos odwrócił wzrok i przechylił głowę. Najwyraźniej bardzo zawzięcie się nad czymś zastanawiał. Im dłużej milczał, tym intensywniej Tony odczuwał narastający w nim niepokój.

– Właściwie... Mógłbyś poczekać aż wyjdę – rzucił Skrull, a chwilę później już go nie było.

Tony potrząsnął głową, nic z tego nie rozumiejąc. Jak to możliwe, że ktokolwiek był w stanie zmusić dorosłych gości do zachowywania się jak tchórzliwe dzieci? Wymamrotał pod nosem kilka przekleństw godzących w męskość Talosa i Fury'ego, po czym poświęcił całą uwagę ekranowi rodem ze Star Treka.

Kres samotnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz