Prolog

8.1K 387 284
                                    

Blizny czasem bolą. Odzywają się tępym bólem, bezczelnie przypominając o sobie. Harry doskonale to rozumiał. Można byłoby to zaliczyć do bólu somatycznego, ale nie tę. Jego blizna uwielbiała to robić dosyć notorycznie, co najmniej jakby miała własną osobowość. Patrząc jednak na jego historię, to w pewien sposób miała. W końcu po jej drugiej, mentalnej stronie, był Tom Riddle.

Harry z całego swego ludzkiego, czującego, miał nadzieję całkiem normalnie, serca, nienawidził tej blizny. Wizje, bo wiedział, że to nie są wyłącznie koszmary, zostawały mu przysyłane z zegarmistrzowską punktualnością kilka razy na dobę, odkąd opuścił mury Hogwartu po ukończeniu piątego roku.

Utrata Syriusza bolała innym bólem, ale jakoś dawał sobie rady. Największym problemem Harry'ego byli teraz jednak Dursleyowie. W nocy jeszcze jakoś sobie radził. Kneblował sobie usta, by nie krzyczeć przez sen i nikogo nie budzić. Niestety, wizje były także w dzień i nawet nie musiał spać. Po prostu nagle wdzierały się do umysły i odcinały go od świata.

Vernon zaczął patrzeć na niego coraz bardziej świdrującym spojrzeniem. Jego drgawki, nagłe upadki czy niepohamowane krzyki denerwowały całą rodzinę Dursleyów.

Harry oczekiwał, co zrobią. Bo wiedział, że coś zrobią. Od kilku dni unikali go jak ognia, a to nie wróżyło nic dobrego.

Przeczucia Harry'ego zwykle bardzo szybko się spełniały. Jeszcze tego samego dnia, gdy porządkował rabaty na tyłach domu, parking przed domem został zajęty przez białą furgonetkę. Początkowo chłopak nawet nie zauważył jej przyjazdu. Starał się właśnie pozbierać po sesji tortur jakiegoś mugola, którą przygotował specjalnie dla niego Voldemort. Dłonie drżały mu tak mocno, że schował je pod pachami, by jakoś to opanować. Klęczał w mokrej, rozkopanej kwadrans wcześniej ziemi, gdy nogi się pod nim ugięły. A zaraz potem do ogródka weszło dwóch potężnych mężczyzn w białych kombinezonach. Za nimi szedł Vernon w towarzystwie kobiety w białym fartuchu.

Wszyscy milczeli, gdy Harry wstał, przytrzymując się płotu i wyraźnie chwiejąc się.

― Masz iść z nimi ― nakazał ostro Dursley.

Potter nie miał siły się sprzeciwiać, choć doskonale wiedział, że opuszczenie barier będzie równoznaczne śmierci. W tym momencie był przeraźliwie zmęczony na jakiekolwiek działanie.

Kiwnął jedynie głową, że zrozumiał i podszedł do mężczyzn. Gdy owinęli go białym kaftanem, którego rękawy związali mu na plecach, pojął ironię.

― Wariatkowo, wuju Vernonie? To twój genialny pomysł? ― prychnął odrobinę rozzłoszczony, ale nadal zbyt słabo, żeby oponować. ― Żegnaj, wuju. Raczej żywy do was już nie wrócę.

Został popchnięty w stronę wyjścia z ogrodu i posadzony w furgonetce. Mężczyźni usiedli po obu jego stronach.

Cokolwiek kobieta omawiała z wujem, nic nie docierało do wnętrza samochodu. Harry słabo westchnął, gdy wyjeżdżali z Surrey. Przysnął po kilku minutach jazdy, kołysany ruchem samochodu. Ocknął się, gdy ostro wyhamowali pod drzwiami białego budynku.

Został wyprowadzony i w drzwiach zdołał tylko ujrzeć ogromny park, przedzielony dojazdem.

― Proszę się nie ociągać, panie Potter. ― Może prośba wydawała się chłodna, ale na twarzy kobiety pojawił się lekki uśmiech.

― Przepraszam. Jestem trochę zmęczony.

― Wiem. Wkrótce będziesz mógł odpocząć.

Harry spiął się, wyczuwając troskę w jej głowie. To było niepokojące. Zatrzymał się w pół kroku.

Blizny - TutorWhere stories live. Discover now