Klątwa Mobiusa cz. 1

2.6K 198 61
                                    

Te kilka dni do rozpoczęcia roku szkolnego minęło w ciszy. Profesorowie przyjeżdżali przed pierwszym września. Severus dołączał do nich na każdym zebraniu. Draco ćwiczył z Harrym pod czujnym okiem tutora. Kilka razy nawet Snape dołączył do nich, lecz feniks dobitnie oświadczył, że nie jest już w stanie nauczyć go czegoś nowego, gdyż jego magia została już ukierunkowana. Jest wyszkolonym protektorem. A Severus i tak przychodził.

Co zaś się tyczy Harry'ego w temacie zalecania, tu sprawy były... ciekawe.

Czegokolwiek spodziewał się Draco, nigdy nie było tak, żeby Harry i tak go nie zaskoczył.

Zasady zalecania według mos maiorum były raczej nieskomplikowane. Okaż swoje uczucia. Nie ośmieszaj się. Nie ośmieszaj drugiej osoby, jeśli nie pragnie uwagi w tłumie. Przyjmij odmowy w ciszy. I tak dalej.

Ale nie przy Harrym.

Choćby ostatnia akcja Gryfona.

Ćwiczenie koncentracji przy jednoczesnym ataku i utrzymaniu bariery protektora. Harry radził sobie całkiem dobrze z obroną. Draco pilnował, by nic nie trafiało w tiro, gdy feniks magią obrzucał ich jakimiś kulkami, wydającymi okropny pisk przy trafieniu w ciało. Musiał oczywiście siebie także pilnować, a co przy nagłych skokach Pottera było niezmiernie trudne.

— Stójże w miejscu, Potter! Po co skaczesz jak żaba, skoro dicio odbija kule?

— Nie wyjdę z wprawy, bo kiedyś to nie będą kule.

W którymś momencie Draco nie zdążył i upadł do tyłu, gdy Harry pobiegł w jego stronę. Ślizgon uniósł się na łokciach, próbując wstać, ale dokładnie między nogami klęczał Gryfon i patrzył mu w oczy, lekko się rumienią dłonie przyszpiliły ręce Malfoya do podłogi, gdy pochylił się niespodziewanie całując go. Miękkość tych ust spowodowała, że Draco uchylił dostęp, ale poczuł jedynie jak drugi chłopak zatacza językiem zarys warg i zrywa się do pionu.

Kolejnym razem szli do Pomfrey, bo chciała zrobić im badania skoro są wcześniej. Harry, wchodząc na schody na trzecie piętro, nagle zrobił szybszy krok do przodu, kładąc mu dłoń na karku i znów kradnąc pocałunek.

Jednak najdziwniejszy był poranek pierwszego września.

Wieczór wcześniej Harry ćwiczył w Wielkiej Sali zaklęcia z tutorem. Zwykle po kolacji nikt już tam nie zaglądał i tiro nawet nie blokował drzwi. Draco siedział na podwyższeniu, zafascynowany patrząc na blizny Pottera, mieniące się teraz barwami aktywnej magii. Przeważnie Harry nie nosił podczas ćwiczeń koszuli, bo krępowała mu ruchy i Draco skrzętnie to wykorzystywał do obserwacji. Magia przemykała bliznami, przypominając chwilami, jak cienka w tych miejscach jest skóra Gryfona przez każde skaleczenie czy ranę.

Tym razem czar miał kształt koła z wypukłym środkiem pełnym lśniących i nieznanych Ślizgonowi symboli. Ich wygląd Harry sam tworzył według instrukcji tutora. Mógł wykorzystywać całą swoją wyobraźnię i znajomość świata, bo i tak ostatecznie liczyły się intencje i cel, do czego chciał użyć danego zaklęcia. Gwizdy echem odbijały się od murów, a ruchy mięśni szukającego zachłannie śledził obserwujący.

Wejście profesora zaklęć nie dostrzegli, dopóki nagłe zawirowanie mocy nie pchnęło utworzonego zaklęcia w stronę Pottera. Zdążył jedynie zasłonić twarz rękoma, gdy czar zapłonął ogniem. Draco zareagował natychmiast.

Finite incantatem! — Nie zadziałało.

Zerwał koszulę i zaczął nią gasić ogień. Swąd palonych włosów i skóry uniósł się w powietrzu. Jednak płomienie zgasły.

Blizny - TutorWhere stories live. Discover now