Rozdział VII "Runiczne miecze"

77 7 76
                                    



Edward nie czekał ani chwili i to on zaatakował pierwszy. Wykonał trzy szybkie pchnięcia korzeniem, zmuszając Halvära do bloków. Niewolnik wyglądał jak twardy rzemieślnik, przy Edwardzie, który sprawiał wrażenie artysty w swoim fachu. Poruszał się płynnie, o wiele szybciej niż wtedy, gdy pokazywał Rokiemu, jak walczyć.

Czuć było, że jest jednością ze swoją bronią. Na razie to on atakował. Zatoczył korzeniem nad swoją głową, a potem przypuścił dwa szybkie ataki z prawej i lewej strony. Halvär uchylił się szybko. Roki teraz dostrzegł, że pomimo prostoty, jego styl jest bardzo efektywny. Niewolnik ograniczał swoje ruchy do minimum. Parował tylko wtedy, kiedy musiał. Robił uniki tylko, jeśli było to konieczne.

Edward na chwilę przystanął, spoglądając na Halvära. Kiwnął głową z uznaniem. Zdjął swój kapelusz, który przeszkadzał mu w trakcie walki i rzucił go Rokiemu. Chłopak złapał go w locie. Pojedyncze krople potu już lśniły na czole Aspekta. Halvär wyszczerzył się w uśmiechu, ukazując brudne, czarne zęby. Żyły pod jego skórą wiły się jak pijawki, a walka zdecydowanie sprawiała mu przyjemność. Wykonał szybki wypad, chcąc dźgnąć Edwarda, podobnie jak wcześniej Rokiego. Aspekt przewidział jego ruch i odskoczył do tyłu, po czym zamachnął się z prędkością trzaskającego bicza. Halvär odbił uderzenie, a jego miecz rozkruszył się na setki drzazg. Przez chwilę stał nieruchomy, zszokowany tym, co się stało. Zobaczył jednak kolejne zamaszyste uderzenie, wyprowadzone przez Edwarda. Ugiął się na nogach, a drewniany korzeń śmignął mu nad głową, sprawiając, że poczuł tylko zimny wiatr na łysej głowie.

Skoczył do przodu, wpadając na aspekta i razem runęli na ziemię. Tarzali się chwilę w miękkiej trawie, ale ostatecznie to Halvär znalazł się na górze. Siedział na brzuchu, wijącego się Edwarda. Roki myślał, że to już koniec, lecz oni nie przerywali. Niewolnik zaczął atakować pięściami, otulonymi jedynie cienkimi bandażami. Edward zasłonił się szczelną gardą, jednak czuł na ramionach twarde kości przeciwnika. Nie widział wyjścia z tej sytuacji. Halvär był ciężki. Przygwoździł go do ziemi i atakował. Edward nie mógł się poddać, duma mu nie pozwalała. Pojedyncze ciosy zaczęły przechodzić przez gardę, jednak nie sprawiały wrażenia aż tak mocnych. Oboje byli wykończeni. Teraz mógł się jakoś wydostać. Zaczął wić się jak wąż przydeptany butem, ale Halvär był za ciężki, za silny.

— Tak myślałem, że was tu znajdę. — Polanę przeszył dźwięczny głos Breeza, który wyłonił się zza ściany drzew. Poruszał się jak wiatr, cicho i bezszelestnie. Ubrany był w błękitną tunikę, która sięgała mu aż do stóp, i wyglądała nieco jak długa suknia. Rokiemu wydawało się, jakby urósł jeszcze o kilka centymetrów i schudł o kilka kilogramów. Halvär i Edward, słysząc jego głos, przestali natychmiast. Niewolnik wstał i podał rękę aspektowi, który przyjął ją z wdzięcznością. Jednocześnie otrzepali się z okruchów ziemi i piasku.

— Nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj — odezwał się Edward, który przygryzał zęby z bólu, jednak starał się wyglądać na twardego i nieugiętego.

— Nie miałem planów, żeby wam przerywać, ale plany często ulegają zmianom — odrzekł mu Breeze i spojrzał z krzywym uśmiechem na Rokiego, który stał krzywo i za wszelką cenę, starał się prostować. — Coś mu się stało?

— Wszystko w porządku — odparł mu szybko Roki, wyprzedzając z odpowiedzią Edwarda. Wyprostował się jeszcze bardziej z grymasem bólu na twarzy. Breeze uśmiechnął się szerzej.

— Pewnie ciekawi was, dlaczego tutaj jestem — stwierdził i popatrzył na Halvära, który wytrzymał jego wzrok. Wskazał na niego swoim długim palcem, na którym błysnął złoty sygnet. — Ciebie szukałem Halvärze, muszę cię o coś prosić.

Onira  {Tom I}Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin