Rozdział XVI "Ognista drużyna"

85 5 76
                                    

Kolejne dni okazały się dla Lili bardzo niekomfortowe. Rzadko wychodziła ze swojego pokoju, kilka razy udała się tylko na spacer do lasu. Wymykała się, jak najszybciej potrafiła, aby nie spotkać Breeza. Kilka razy, gdzieś w odległym korytarzu, mignęła jej sylwetka tego okropnie chudego mężczyzny. Ciągle padało, choć już nie tak mocno jak wcześniej, a dziś pogoda wreszcie zaczęła się zmieniać na lepsze. Chmury przerzedziły się, a zza nich wychyliło się cieplutkie i rześkie słońce.

Breeze idealnie przewidział pogodę. Miał chyba do tego dar, niewątpliwie. Balothon wierząc jego słowom, postanowił zebrać ludzi, którzy będą towarzyszyć Breezowi. Kilka dni temu wysłał listy, a dziś osoby, które je dostały, miały tu przybyć.

Słyszała już podniesione głosy, przypominające głuche, trzeszczące echo, które docierały przez popękane, kamienne ściany. Wcześnie rano przez okno zobaczyła, zmierzającą dorożkę. Natychmiast poznała swego wuja wraz z ciotką i starszym kuzynem. Nie widziała ich tak wiele, długich lat.

Gdy zaczynała nauki w Avalanie, jej kuzyn je kończył. Został mu wtedy ostatni rok. To on zaopiekował się osamotnioną w szkole Lili. Nie zrobił tego oczywiście z własnej woli, lecz za namową Balothona i swoich rodziców.

Wcześniej widzieli się razem może kilka razy, stąd też Lili nie czuła się na początku zbyt dobrze w jego towarzystwie. Z czasem jednak, mimo różnicy wieku, obydwoje bardzo się polubili. Ostatni raz widziała go, mając trzynaście wiosen, a od tamtego momentu minęło pięć długich lat.

Zdała sobie sprawę, że ona się zmieniła i on także musiał. Wszak był już dwudziestoczteroletnim mężczyzną. Z oddali przez okno nie wyglądał jakoś inaczej. Zawsze chodził ubrany bardzo elegancko i dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Lili wydawało się, że trochę urósł i wyszczuplał. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy spojrzał swoimi ciemnymi oczami w jej okno. Odskoczyła i uśmiechnęła się na myśl, co właśnie zrobiła. Przecież nie mógł jej zauważyć przez grubą szybę, skropioną deszczem

Teraz siedziała na łóżku i rozczesywała swoje długie włosy. Mogłaby już spokojnie wyjść, ale nie chciała się jeszcze widzieć ze swoją rodziną. Nie tylko nie chciała, obawiała się. Spotkania po latach często okazywały się niezwykle drętwe i krępujące. Musiała się na to przygotować. Siedziała i wymyślała w głowie kolejne scenariusze, jak potoczy się ich rozmowa i jak wszyscy zareagują na swój wzajemny widok.

Zwlekała tak długo, że nie zdążyła na ich oficjalne powitanie. Słyszała tylko raz po raz basowy śmiech Balothona, który niósł się po całym zamku. Teraz było najgorzej. Będzie musiała wejść tam sama, a wszystkie oczy skierują się na nią, jak polujące koty na biedną mysz, która właśnie zabłądziła.

Nadal czesała swe włosy, wiedząc, że żadna kolejna okazja nie będzie lepsza, aby stąd wyjść. Ta czynność dawała jej jednak poczucie, że jeszcze musi coś zrobić. Dobrze wiedziała co. Musi wyjść wreszcie z tej cholernej sypialni. Wstała tak dynamicznie, że zakręciło jej się w głowie. Ochlapała twarz zimną wodą, która natychmiast wyparowała. Podbiegła do klamki i pociągła skrzypiące drzwi. Wydawało jej się, że słyszał to cały zamek, a jej rodzinka już tylko czeka, kiedy wejdzie do przestronnej jadalnej sali.

Postanowiła udać się tam jak najprędzej. Im szybciej się przywita, tym szybciej będzie to za nią i poczuje ulgę. Wbiegła na miejsce spotkania i tak jak myślała, wszyscy natychmiast zamilkli. Skierowali na nią swoje twarze, tylko jej wujek wstał z miejsca. Zdziwiła się, gdy zobaczyła odcień jego zawsze czarnych włosów. Teraz ich końcówki przyprószyła szarość. Twarz schudła mu znacząco i wyglądała na jeszcze dłuższą niż zawsze. Bystre, czarne jak atrament oczy analizowały całe pomieszczenie, a cienkie usta uśmiechały się, pokazując białe, niezwykle proste zęby. Mimo że miał już jakieś sześćdziesiąt lat, jego twarz pozostawała jędrna i gładka. Wręcz nie pasowała do reszty ciała, które wyglądało zdecydowanie na swój wiek.

Onira  {Tom I}Where stories live. Discover now