Rozdział XV "Z Balothonem"

68 5 70
                                    



Lili nie przespała prawie połowy nocy. Zasypiała płytko i po kilkudziesięciu minutach się budziła. Nie lubiła tego budynku. Niedługo po wydarzeniach z koszmarnej nocy, kiedy to doszło do zabójstwa jej matki, Balothon wyprowadził się z rodzinnego domu aż tutaj. To miejsce nigdy nie stało się jej domem, który zawsze znajdował się tam, gdzie była ona i rodzice. Tutaj zawsze u jej boku stał tylko kochany tata. Tamtej nocy jej dzieciństwo przepadło bezpowrotnie. Wraz z ostatnim oddechem rodzicielki, uleciała z niej cała niewinność i od tamtej pory już nigdzie nie mogła znaleźć domu.

Kilka lat później wreszcie przeniosła się do szkoły w Avalanie. Poznała setki ludzi, takich, którzy nie znali swoich rodzin. Takich, których odebrano od nich siłą. Wtedy zrozumiała, że wcale nie ma najgorzej, i nie tylko wobec niej świat jest okrutny. Wreszcie zdała sobie sprawę, że każdy cierpi na tym świecie, a ci, którzy nie cierpią, kiedyś będą. Taka właśnie była Onira. Pełna bólu, cierpienia i smutku, skrytego pod złudną warstwą szczęścia i miłości. Ale to właśnie dzięki temu chciało się żyć. Wiedziała, że po burzy przychodzi spokój, zawsze. Wszystko zachowywało własną równowagę, przenikało się i mieszało. Na pierwszy rzut oka świat tętnił szczęściem, ale dobrze wiedziała, że wszystkiego jest po równo. Tyle dobra jak i zła, radości jak i smutku.

Po tylu latach pogrążonych w rozpaczy i niezrozumieniu, w końcu znalazła dom. Dom i nową rodzinę, Edwarda i Avi. Potem gdy prawie straciła życie, szczęście znów się uśmiechnęło i spotkała Rokiego, który ją uratował. Uważała, że jej życie powróciło do stanu równowagi. Tyle samo dobra, jak i zła. Teraz leżała i bała się co będzie następne. Czy znów zostanie jej wszystko zabrane? Czy znowu zło da o sobie znać?

Te wszystkie myśli nawiedzały ją przez to miejsce. Emanowało ono jakąś dziwną atmosferą, zmuszającą do refleksji i przemyśleń. To przez to nie mogła zasnąć. Nie pomagało szerokie i miękkie łóżko z jedwabnym baldachimem w kolorze ognia, który opadał po bokach, zakrywając całe wnętrze i sprawiając, że Lili czuła się zamknięta i odizolowana. Cisza namacalnie snuła się po delikatnej kołdrze i opadała na podłogę. Żadnego dźwięku, jedynie rytmiczne, leniwe bicie serca. Obróciła się na drugi bok. Zasnęła jeszcze na kilka godzin.

Dopiero gruby głos Balothona wyrwał ją z sennego świata.

— Wstawaj, śpiochu! — krzyknął, a słowa w ogóle nie pasowały do jego niskiego głosu. Podskoczył i zajrzał przez opadający baldachim. Lili wyciągnęła się na łóżku.

— Zaraz wstanę tatku — powiedziała powoli.

— Zrobiłem nam pyszne śniadanie.

Lili skinęła głową.

— Daj mi kilka minut.

Gdy Balothon wyszedł, usiadła na łóżku i odkryła grubą kołdrę. Rozczesała swoje długie, płomiennorude włosy i wstała, aby przemyć zaspaną twarz. Poczuła zimno kamiennej podłogi, które wnikało przez stopy do jej ciała. Tutaj zawsze panował chłód, nawet w najcieplejsze, letnie dni.

Dzisiaj okropnie lało i grube krople stukały w szerokie okna. Szara pogoda, jeszcze bardziej potęgowała przytłaczający nastrój tego miejsca. Naciągnęła na siebie grubą, wełnianą suknię, która opadała aż za jej kostki. Wszystko tutaj było ciemne. Ciemne i ponure wnętrza, ściany, meble i w końcu ubrania. Nie przeglądnęła się nawet w lustrze. Wiedziała, że wygląda okropnie.

To już trzeci dzień jej pobytu tutaj. Trzy nieprzespane noce i trzy ponure dni, rozświetlone jedynie osobą jej ojca. Otwarła skrzypiące, rozsypujące się drzwi. Zastanawiała się, dlaczego wszystkie pokoje są takie wielkie. W jej sypialni spokojnie można by urządzić ucztę dla kilkudziesięciu ludzi. Wyszła do zbyt dużego holu. Nie zamykała za sobą drzwi, ten dźwięk szurania krzywdził jej uszy. Pośpiesznie wpadła do jadalni, w której za stołem siedział jej ojciec. Wstał kiedy weszła, rozłożył swoje szerokie ramiona i przytulił córkę. Wskazał na stół, na którym leżało mnóstwo jedzenia.

Onira  {Tom I}Onde histórias criam vida. Descubra agora