Rozdział XIV "Dziewczynka o srebrnych włosach"

55 5 43
                                    



Harpuny wystrzeliły z boku statku i z łoskotem wbiły się w wyspę, zagłębiając się głęboko w miękkiej ziemi. Zatrzęsło ich, gdy liny naprężyły się, pociągnięte rozpędem wyspy. Roki zerknął pod pokład. Edward wymachiwał rękami, a niewolnicy wciągali liny za pomocą specjalnego koła.

— Zaraz będziemy! — zawołał Edward, uśmiechając się do Rokiego. Spojrzał przez szeroki wizjer, chcąc zobaczyć, jak daleko jeszcze jest wyspa. Po chwili machnął ręką, dając znak niewolnikom, aby spowolnili. Uderzyli delikatnie o ląd i zrównali wysokość burty z wyspą, przez co mogli bez problemu przeskoczyć na jej brzeg. Roki odgarnął, spadającą na oczy grzywkę.

Krótko przystrzyżona trawa poruszała się delikatnie. Niedaleko rósł gruby, stary dąb, pod którym pasły się krowy i kozy. Odwróciły swoje łby, gdy dostrzegły statek. Wyspa nie należała do najmniejszych. Była znacznie większa niż statek. Na tyle duża, że mieściła w swoim centrum ciemną katedrę, stojącą na niewielkim wzniesieniu. Rokiemu ciężko było określić wielkość obiektu. Przyrównałby go do pól uprawnych obok swojego domu. One nigdy nie wydawały mu się wielkie, a wyspa właśnie takie sprawiała wrażenie.

Avi i Edward przeskoczyli na ląd. Niewolnicy wyszli spod pokładu i popatrzyli pytająco swoimi oczami. Roki zorientował się, że czekali, aż on skoczy. Stanął na burcie, trzymając się liny i spojrzał w ziejącą otchłań, wiedząc, że musi ją przeskoczyć. Strzelina między statkiem, a wyspą nie była szeroka. Roki mógłby zrobić większy krok, aby ją przejść, jednak odległość, którą przeleciałby, gdyby spadł, okazywała się przerażająca. Najpierw wpadłby w chmury, potem dopiero uderzyłby o ziemię. Zebrał się w sobie na odwagę i skoczył. Uśmiechnął się, gdy zdał sobie sprawę, że nie stanowiło to żadnej trudności.

Niewolnicy zaraz potem znaleźli się za nimi. Roki przyklęknął i dotknął trawy oraz ziemi. Przyłożył nos i wciągnął ziemisty zapach. Tak czysty. Czystszy nawet niż w jego wiosce. Avi schyliła się obok niego i zanurzyła dłonie w chłodnej trawie. Uśmiechnęli się do siebie. Oboje wciągnęli w płuca delikatną woń.

Niewolnicy rozeszli się dookoła. Ci ubrani w zbroję i kolczugę, wyglądali naprawdę groźnie. Reszta przypominała bandę obdartych i potarganych wieśniaków. W dłoniach wywijali wyszczerbionymi sztyletami. Wielu z nich szeptało coś między sobą, a potem wybuchało gromkim śmiechem. Pozostali znacznie się czegoś obawiali. Nie mogło to dziwić, wszyscy bowiem przeżyli wiele nieprzyjemnych momentów. Każdy z nich widział śmierć ludzi takich samych jak oni, a niektórzy o krok uniknęli śmierci. Nigdy nie mieli pewności, czy tym razem przeżyją. Nie posiadali magicznych mocy, czy niesamowitych umiejętności. Ich życie zależało od czwórki niewolniczych rycerzy, Edwarda i Avi.

Nikt z nich nie wiedział, kim jest Roki. Niektórzy uważali, że został przydzielony, po tym, co wydarzyło się ze skorpionem. W ich przekonaniu miał być osobą, która ochroni przed podobnymi niebezpieczeństwami. Inni widzieli w nim wielkiego wojownika, dzierżącego złotą włócznię, zaś ostatnia grupa dostrzegała tylko zwykłego, młodego chłopaka.

— Przetrząśnijcie wszystko, co na zewnątrz! — krzyknął Edward do rozchodzącej się zgrai. — Katedra będzie nasza. — Spojrzał wymownie na Rokiego. Z kieszeni wyciągnął swoje magiczne źdźbło i chwilę później dzierżył już gruby korzeń. Avi zdjęła łuk i ruszyła, machając nim przy każdym kroku.

Roki zawahał się przez chwilę, lecz zaraz potem sięgnął do pleców po swoją włócznię. Poczuł ciepło, które promieniowało z jej wnętrza. Dłoń ujęła delikatnie trzon idealnie wyważonej broni. Jej ostry grot błyszczał, odbijając słoneczne promienie.

Onira  {Tom I}Where stories live. Discover now