Rozdział XI "Ogień i powietrze"

40 6 18
                                    

Edward wstał i zaczął bić brawo, a Roki patrzył z obrzydzeniem, na rozgrywającą się scenę. Najstraszniejszy człowiek, jakiego znał, zabił właśnie wspaniałego rycerza. Głowa potoczyła się po piasku, tryskając jasną krwią. Roki spoglądał z odrazą na Halvära, który klęknął obok zabitego mężczyzny. Coś krzyczał, ale nawet na miejscach najbliżej areny, nie było nic słychać. Tłum gwizdał i wiwatował. Nieliczni potrząsali głowami z niedowierzaniem. Avi siedziała jednak wyprostowana, a jej twarz nie okazywała żadnych uczuć, jakby śmierć nie robiła na niej najmniejszego wrażenia.

Roki widział dziś tyle śmierci, że wystarczyłoby mu do końca życia. Wszystkie były okropne, pełne bólu i wrzasku. Ta tutaj okazała się najspokojniejsza, bez tych przerażających jęków. Halvär wygrał. Roki miał przeczucie, że tak się może stać. Ten okropny człowiek na samo wspomnienie, wywoływał dreszcze. Brutalność, z jaką walczył. To było straszne. Na koniec zabił w tak okrutny sposób towarzysza, z którym pomagał sobie wcześniej, a przecież wszystko zaczynało się tak niewinnie.

Roki kilka godzin temu widział kolorowy taniec pięknych kobiet. Nie mógł oderwać od nich wzroku, gdy skakały i pląsały, mieniąc się przy tym barwami kolorowych strojów. Ich bose stopy delikatnie odbijały się od piasku, który teraz nasiąknięty był szkarłatną posoką. Roki zobaczył, jak Halvär wstaje z trudem i rzuca miecz w piach. Zbliżył się do niego Erfonor. Zabrzmiał róg. Publiczność znów wzniosła oklaski, a brama na arenę otworzyła się i wniesiono runiczny miecz. Zielone runy błyskały złowrogo.

Erfonor podniósł ostrze, które wyglądało na bardzo ciężkie. Półnagie kobiety obsypały Halvära kwiatami. Rośliny wydawały się więdnąc, gdy dotykały twarzy i ramion niewolnika. Kreator ziemi wręczył ciężki miecz zwycięscy. Halvär ujął go solidnie za rękojeść, a runy błysnęły jaśniej, świecąc własnym światłem. Roki dałby sobie przysiąc, że poruszają się między kamiennym ostrzem niczym węże. Niewolnik z niesamowitą prędkością zamachnął się mieczem i wyszczerzył swoje zęby w uśmiechu. Uderzył klingą w ziemię. Piasek rozprysnął się naokoło, a w twardym betonie powstało wgłębienie i okazałe pęknięcie. Erfonor zapytał o coś niewolnika, lecz ten pokręcił głową i udał się w stronę bramy.

Przy niej czekała młoda dziewczyna egzotycznej urody. Roki nigdy nie widział takich rysów twarzy. Były bardzo delikatne, spodobały mu się. Halvär stanął obok niej. Wymienili szybko parę słów, po czym niewolnik położył swoją dłoń na jej pośladkach, skrytych jedynie pod warstwą kolorowych piór. Udali się w stronę wyjścia. Ludzie sypali im kwiaty i klaskali, a miecz błyskał, oślepiając tych, którzy byli zbyt blisko. Halvär znikł w tłumie. Roki dostrzegł, że poruszają się za nim dwie osoby ubrane podobnie do Breeza, które zapewne miały chronić niewolnika, gdyby ktoś chciał, ukraść miecz.

— Wygrał, wygrał! — krzyknął Edward, do którego teraz doszło, to co się stało. Uderzył Rokiego mocno w bark. — Nie wiedziałem, że nasz Halvär jest aż tak dobry.

— Ta ostatnia walka. Ten rycerz. Dlaczego tak dziwnie się zachował? — zapytał Roki. — Całkiem znieruchomiał, gdy miał zadać już ostatni cios.

— Ludzie pod wpływem emocji różnie się zachowują. Szczególnie gdy są blisko śmierci. Gdy kiedyś będziesz miał podobną sytuację, zawsze ją wykorzystuj. Nie wahaj się.

Rokiemu zrobiło się przykro. Ten rycerz był wspaniały. To jak walczył. Dlaczego akurat on musiał tak zareagować w ostatnim momencie? Wszak przewyższał Halvära pod każdym względem. Bez wątpienia każdy to dostrzegał. Bawił się w tej walce, gdy nagle znieruchomiał jak kamień. Rokiego ogarnęła wściekłość. Niewolnik nie zasługiwał na zwycięstwo. Nie zasługiwał na nic. Jeszcze teraz otrzyma wolność i bóg wie, co zamierzy zrobić.

Onira  {Tom I}Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ