30. Płomień pod skórą

1.8K 119 140
                                    

Boże, jak zawsze niewyrobiona w terminie! X.X Masakra. A miałam być tą odpowiedzialną, tą punktualną, tą słowną.

I chuj. 

Wyszło jak zawsze. :/

***

Od ponad dwudziestu minut chodziłam po pokoju jak nakręcona, robiąc kółeczka tam i z powrotem. Moje myśli zaprzątały słowa dziadka Lao, które nie dawały mi spokoju.

– Jak to "chciała mnie chronić przed miraculami"? Przecież miracula służą dobru, nie ma w nich nic niebezpiecznego! No, chyba że wpadną w niepowołane ręce – mamrotałam pod nosem, kontynuując swoją nieskończoną wędrówkę. – Dlatego powinno się je chronić, a nie ludzi przed nimi!

– I tak, i nie, Marinette – rzuciła Tikki, krzywiąc się nieznacznie nad leżącymi na talerzu ciasteczkami. – Poznałaś tylko część miraculi, ale oprócz nich istnieją też inne, te bardziej, hm... – zawahała się na sekundę – ...wymagające.

– Wymagające? – Zatrzymałam się, spoglądając na przyjaciółkę i nie rozumiejąc kompletnie nic z jej wypowiedzi. Czyżby sugerowała mi, że nie potrafiłabym sobie poradzić z bardziej, jak to nazwała, wymagającymi miraculami?

Tikki przewróciła swoimi olbrzymimi, fioletowymi oczami, zupełnie jakby usłyszała moje myśli, po czym ciężko westchnęła.

– W naszym świecie musi istnieć równowaga, ale ta równowaga skądś także pochodzi. I mimo, że ja mam ponad pięć tysięcy lat i jestem jednym z najstarszych kwami, tamte miracula istnieją od początku wszechświata. Stanowią fundament wszystkiego, co istnieje, a przez to są o wiele bardziej nieokiełznane i niebezpieczne. Otrzymanie od nich mocy wiąże się z pewnym... – zamilkła na chwilę, jakby szukała odpowiedniego słowa – poświęceniem.

– I przed tym mama chciała mnie chronić? – fuknęłam, nagle nabierając olbrzymiej ochoty, żeby zejść na dół i wygarnąć mamie jej wszystkie kłamstwa. Och, a było ich całkiem sporo, jak się okazało! Nawet moje kłamstewka mogły się przy nich schować!

Tikki wzruszyła ramionkami i wpakowała kolejne ciasteczko do ust.

– Na pewno miała swoje powody, Marinette – odparło kwami z pełną buzią. – Nie złość się na nią.

– Jak mam się nie złościć, skoro okłamywała mnie od urodzenia! – zawołałam wzburzona. – Pewnie gdybym nie otrzymała swojego miraculum, nigdy bym się nie dowiedziała prawdy!

Na ten zarzut, kwami jednak nie zdążyło odpowiedzieć. Moją tyradę przerwało delikatne pukanie do okna, które zwiastowało wyłącznie jedną rzecz: odwiedziny Czarnego Kota. I mimo, że przez cały tydzień cholernie stęskniłam się za chłopakiem, teraz miałam ochotę zrzucić go z tego parapetu za przybycie w możliwie najgorszym momencie. Jęknęłam cicho i poleciłam Tikki jak najszybsze schowanie się do pudełeczka na biżuterię. Przyjaciółka jedynie rzuciła mi oburzone spojrzenie, że śmiałam ją oderwać od jedzenia, ale posłusznie zniknęła we wnętrzu szkatułki.

Podreptałam do okna, w myślach opracowując milion wymówek na mój całotygodniowy brak czasu. Jednak kiedy już otwarłam okno, pragnąc wpuścić chłopaka do pokoju, momentalnie zastygłam z oszołomienia. Bo zamiast twarzy Czarnego Kota dojrzałam bukiet pięknych, bordowych róż.

– Przepraszam – mruknął chłopak na samym wstępie, zupełnie mnie tym zaskakując. Przecież to ja powinnam go przepraszać, a nie on mnie! – Nie powinienem był tego robić.

– Czekaj, co? – Zdębiałam, w ogóle nie wiedząc, o co chodzi. Jak robot wzięłam kwiaty w dłonie i przysunęłam do siebie, tym samym wreszcie dostrzegając przybitą twarz Czarnego Kota. Twarz, na której widok w moim brzuchu wznosiło się do lotu całe stado motyli, a w ustach zasychało.

Miraculum: Stay with meWhere stories live. Discover now