5.

5.4K 143 6
                                    

Lucy:

Po mojej głowie cały czas nieustannie chodziły dwa słowa.

Madison.

Wypadek.

Nie mogłam się ruszyć.

Nie mogłam oddychać.

Nie mogłam wykonać żadnej czynności, która świadczyłaby o tym, że żyje.

Czas się zatrzymał.

Stałam w miejscu, nie czując nic prócz czarnej dziury, która pochłaniała mnie od środka.

Nie mogłam wykazać po sobie żadnych czynności życiowych.

Pustka.

Nagle to jedno kluczowe pytanie spowodowało mój nagły ruch.

Przeżyła?

Musiałam jak najszybciej dotrzeć do szpitala.

W natychmiastowym tempie podniosłam telefon, który wcześniej wypadł mi z ręki, a następnie zostawiając koszyk z zakupami na środku alejki wybiegłam ze sklepu.

Byłam roztrzęsiona.

Przez chwilę nawet zastanawiałam się nad tym, czy mogę prowadzić w takim stanie, ale koniec końców, zlekceważyłam tę myśl.

Teraz liczyła się tylko Madison. 

Dziękowałam Bogu za to, że nikt po drodze mnie nie zatrzymał. Przejeżdżając tak krótką trasę zdążyłam złamać chyba każdy istniejący przepis.

Dotarłam do tego piekielnego miejsca w pięć minut. Nie zwracałam uwagi na nikogo. Popędziłam do recepcji pytając o moją przyjaciółkę, która była dla mnie jedną z najważniejszych osób na całym świecie.

Była moją siostrą.

Co ja bredzę?

Wciąż nią jest i zawsze będzie.

Gdy uzyskałam potrzebne mi informacje bezzwłocznie pobiegłam w stronę sali operacyjnej. Dowiedziałam się, że Madison mocno uderzyła się w głowę.

Zbyt mocno.

Doszło do obfitego krwotoku wewnętrznego i wstrząsu mózgu. Martwiłam się jak cholera. Oprócz tego do zmartwień dochodził jeszcze ten SMS. Co on miał oznaczać? Komu miałam zaufać?

I nagle mnie olśniło.

Wielki Christian Black.

Byłam pewna, że to on.

Jeśli moje przypuszczenia okażą się prawdziwe, ten facet zapamięta mnie do końca jego marnego życia.

Będę jego osobistą piekielną zagadką, której nigdy w życiu nie uda mu się rozwiązać.

Nagle drzwi sali operacyjnej otworzyły się z hukiem. Błyskawicznie pojawiłam się ku boku lekarza, wypytując go o wszystko.

-Pacjentka jest w śpiączce. Nie będę ukrywać, że jej stan podchodzi pod krytyczny. Udało nam się zatamować krwawienie. Musimy być dobrej myśli. Najbliższe doby będą decydujące. - Powiedział uspokajającym głosem.

-Mogę do niej wejść? - Zapytałam błagalnym tonem.

-Ma pani pięć minut.

Pięć minut, po których już nic nie było takie same...

***

Pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Pierwsze oddane jej spojrzenie było jak nóż w plecy. Poturbowana, niewinna istota, która definitywnie sobie na to nie zasłużyła.

Dawno nic mnie tak nie bolało. Moja Maddie, tak pokarana przez los. Dlaczego on jej to zrobił? Czym sobie zasłużyła na taką karę?

Nie chcąc tracić cennego czasu zaczęłam mówić.

Wiedziałam, że mnie słyszy.

Czułam to.

-Kochanie, tak mi przykro. Nie wyobrażasz sobie ile bym dała żebyś siedziała teraz ze mną w moim mieszkaniu z pizzą w ręku, oglądając te twoje denne Riverdale, w które wciąż pokładasz marne nadzieje. Kiedy zrozumiesz, że ten serial już dawno upadł, dziewczyno? -Zaśmiałam się przez łzy. -Tak strasznie Cię przepraszam. Nie chciałam żeby to wszystko się tak potoczyło. Mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz. - Nie zdążyłam powiedzieć wszystkiego, ponieważ nagle przerwała mi pielęgniarka.

-Niestety pani czas się już skończył. Żegnam. - Oznajmiła ostrym tonem.

-Kocham Cię, Maddie. Słyszysz? Pamiętaj o tym. Obudź się dla mnie. Dobrze wiesz, że nie dam sobie bez Ciebie rady.

Już miałam wychodzić, lecz mój wzrok tym razem dostrzegł coś leżącego na półeczce obok szpitalnego łóżka mojej przyjaciółki.

Cholerne, czerwone pudełeczko obwiązane złotą kokardą.

Mogłam się tego po nim spodziewać. Bezczelny, arogancki psychopata, dla którego nie istnieje coś takiego jak nieodpowiednia pora. Szybko zabrałam pudełko i wyszłam. Po drodze zdecydowałam się je otworzyć. Kolejny raz tego dnia zamarłam.

Klucze.

Klucze do mieszkania Madison.

Od razu wiedziałam do kogo należą przez charakterystyczny breloczek w kształcie szpilki, który Maddie kiedyś ode mnie dostała.

Co to może oznaczać?

Czego on znowu ode chce?

Nim zdążyłam się obejrzeć, znalazłam się na miejscu. Już miałam wkładać klucz do drzwi, lecz coś mnie powstrzymało.

Drzwi były uchylone.

Wahałam się przez chwilę, wzięłam głęboki wdech, po czym pokierowałam się w głąb mieszkania.

I właśnie tam spostrzegłam jego.

Elegancki granatowy garnitur na jego dość umięśnionym ciele komponował się nienagannie. Brązowe tęczówki wpatrywały się we mnie na wylot, niesforne tego samego koloru kosmyki włosów z premedytacją opadały na jego czoło.

Nie zdążyłam przyjrzeć się lepiej, gdyż z amoku wyrwał mnie niski głos należący do mężczyzny.

-Cześć, Lucy. Co słychać u Madison? - Zapytał z wyraźną kpiną w głosie.

-Brzydzę się Tobą. - Wysyczałam. - Czego chcesz?

Nie zamierzałam być miła, nie był tego wart. Od razu przeszłam do konkretów.

-Nie powinnaś brzydzić się sobą? Gdyby nie to, że razem z przyjaciółką wtykacie nosy w nie swoje sprawy wszystko potoczyłoby się inaczej. Przecież Cię ostrzegałem, Lucy. - powiedział posyłając mi puste spojrzenie. - Attento.

Nie zdążyłam wydusić z siebie ani jednego słowa, gdyż mężczyzna wyszedł w ciągu sekundy, zostawiając mnie w osłupieniu.

MYSTERYWhere stories live. Discover now