16.

4.5K 109 10
                                    

Lucy:

Siedziałam z Madison jeszcze około dwie godziny. Dziewczyna po tylu godzinach snu nie mogła przestać gadać. Co prawda, wypytywała o szczegóły tego co robiłam pod jej nieobecność, lecz albo zwinnie zmieniałam temat, albo po prostu kłamałam.

Nie chciałam żeby się dowiedziała.

Nie mogła wiedzieć.

Nikt nie mógł.

Teraz jechałam do kliniki po tego rudzielca, Garfielda. Może obejdzie się bez starcia z Christianem?

Jasne.

Nadzieja matką głupich.

Po 15 minutach drogi byłam na miejscu. Podeszłam do recepcji i uprzejmie uświadomiłam, że chce odebrać mojego kota, który znajduje się w tym miejscu na nazwisko Black. Kobieta, która ze mną rozmawiała była nieugięta. Z uprzejmej pogawędki przeszło na ostrą wymianę zdań. Wykłócałam się z nią na tyle ile było mnie stać, a ona i tak nie zmieniła zdania, by oddać mi kota bez podpisu Christiana.

-Przykro mi, ale powtarzam Pani jeszcze raz. Pan Black dokładnie sprecyzował, że gdy tylko ktoś będzie chciał odebrać kota, ma zostać natychmiastowo powiadomiony i tak właśnie się stanie. - Wraz z tymi słowami sięgnęła po telefon i najprawdopodobniej wybrała numer bruneta.

No co za baba!

Wiem, że to jej praca, ale przecież ja miałam go już nigdy nie zobaczyć. Nie chciałam go widzieć, a szczególnie z nim rozmawiać, tym bardziej w ogóle na niego patrzeć!

-Pan Christian będzie tu w przeciągu 5 minut i bez problemu podpiszę papiery. - Powiedziała z rozmarzonym uśmiechem.

Poważnie?

Nie zdziwiłabym się gdyby to wszystko okazało się kłamstwem, byle by mogła spotkać tego psychola.

Niestety, jak powiedziała tak się stało.

Brunet znalazł się na miejscu w idealnie określonym czasie.

-Dzień dobry. - Powiedział, patrząc wprost  na mnie.

Nie obdarzyłam go ani jednym spojrzeniem, gestem bądź słowem.

Nie zasługiwał na żadne z podanych.

W porównaniu do mnie, mężczyzna wciąż nie spuszczał wzroku. Kobieta, która siedziała w recepcji była dla niego niewidoczna. Nie przywitał się z nią, a gdy ona podała mu papiery, dopowiadając coś, on na oślep je podpisał wciąż paląc mnie swoim spojrzeniem.

Powietrza...

Usiadłam na pobliskiej kanapie i czekałam, aż Garfield trafi w moje ręce.

On natomiast usiadł obok mnie, nie dając mi wytchnienia. Na jego czyn podniosłam się automatycznie.

Nie chciałam być blisko pod żadnym aspektem tego słowa.

Ma się trzymać ode mnie jak najdalej.

Brunet widząc moją reakcję spiął się, lecz nie zareagował.

Na moje szczęście niedługo po tym w moich rękach pojawił się sierściuch w transporterze. Pośpiesznie pożegnałam recepcjonistkę, która go przyniosła i wyszłam. Gdy tylko wydostałam się na świeże powietrze moje płuca znów zaczęły pracować. Zachłannie zaciągnęłam się tlenem jeszcze kilka razy i w momencie, w którym zaczęłam kierować się do auta ktoś pociągnął mnie za rękę.

Oczywiście.

Nie mogło być gorzej.

-Chodź ze mną na kolację, Lucy. - Powiedział.

MYSTERYDonde viven las historias. Descúbrelo ahora