28.

4K 102 8
                                    

Lucy:

Następne kilka dni minęły dość spokojnie. W końcu udało mi się dodzwonić do Alana. Przeprosiłam go i obiecałam, że sytuacja z Christianem się nie powtórzy.

Bynajmniej taką właśnie miałam nadzieje.

Madison odkąd wpadła w wir pracy nie odezwała się ani razu. Pisałam, dzwoniłam, nagrywałam się na pocztę, lecz bez żadnej odpowiedzi.

Zaniepokoiło mnie to, owszem, ale nie chciałam wpadać w paranoję. Zapewne odezwie się niedługo i opowie mi co się działo.

Black, natomiast ignorował mnie, jak tylko mógł. Codziennie mijaliśmy się, podczas gdy ja wychodziłam do kliniki, a on odjeżdżał autem w nieznanym mi kierunku, rzucaliśmy sobie nic nie warte „cześć", a następnie każde z nas odchodziło w swoim kierunku. Jego zachowanie naprawdę mnie zdziwiło. Przespaliśmy się ze sobą, wielkie halo. Jesteśmy dorośli, nie powinniśmy się unikać tylko ze względu na to. Ponadto jego słowa tamtego dnia, wciąż nie dawały mi spokoju.

„Będziesz moja Lucy. I ciałem, i duszą."

Cholera.

Znowu o tym pomyślałam.

Nie chciałam. Odwlekałam od siebie tę myśl coraz bardziej i bardziej, ale kiedy znowu powracała, nie mogłam przestać zastanawiać się co brunet miał na myśli. Zbliżyliśmy się do siebie, to prawda. Zaczęłam nawet liczyć na to, iż może będziemy w stanie pozostać w dobrych relacjach. W końcu mieszkamy razem pod jednym dachem.

Zbliżaliśmy się do siebie tylko po to, by następnie jeszcze bardziej się od siebie oddalić.

Oczywistym było to, że nie wyobrażałam sobie wielkiego love story. Zwykła znajomość, która zakończy się jak tylko będę mogła bezpiecznie wrócić do domu.

Prawda?


***


Po zakończeniu sesji z ostatnim pacjentem, spokojnie udałam się do domu Christiana. Droga upłynęła mi przyjemnie i kojąco, co było naprawdę dobrą odmianą dzisiejszego dnia. Gdy w końcu dotarłam na miejsce, weszłam do budynku, zdjęłam uwierające mnie szpilki, po czym pokierowałam się do pokoju. Odłożyłam swoją torbę na bok, wybierając ciuchy na przebranie.

Dziś wszystko wydawało się być tak niewygodne...

Ugh.

Po krótkiej chwili wybrałam zwykłe dresowe, czarne spodenki wraz z tego samego koloru bluzą. Najpierw poszłam wziąć szybki prysznic, a następnie przebrałam się w wybrane rzeczy. Dzisiejszy dzień był strasznie męczący. Pacjenci co chwilę, brak przerwy na jedzenie, kawę, czy nawet siku. Na prawdę żałowałam tego, że dałam Alanowi wolne. Z powodu narastającego głodu pokierowałam się do kuchni, w której zrobiłam sobie sześć kanapek z dżemem oraz masłem orzechowym.

Och, byłam straszliwie głodna.

Po nałożeniu jedzenia na talerz pokierowałam się do salonu, by w końcu spokojnie zjeść. Rozłożyłam się na dość dużej, czarnej sofie, po czym zabrałam się do jedzenia. W tym czasie wzięłam do ręki kolorowe pisemko, które z udawaną ciekawością zaczęłam przeglądać. Jak zwykle, nie znalazłam w nim nic ciekawego, więc odłożyłam je z hukiem na wcześniejsze miejsce. W mgnieniu oka na talerzu pozostała już tylko jedna kanapka. Stwierdziłam, że skoro i tak za chwilę jej tam nie będzie, mogłabym odnieść talerz do zlewu. Pokierowałam się zatem do kuchni z kanapką w jednej ręce oraz talerzem w drugiej. Gdy została mi już ostatnia prosta do celu, niespodziewanie drogę zablokował mi czyjś twardy tors. Początkowo chleb wraz z wyjątkową ilością masła orzechowego wraz z dżemem wylądował na mojej twarzy, lecz potem... Niefortunnie spadł na bialusieńką i jakże przepełnioną zapachem koszulę.

MYSTERYWhere stories live. Discover now