4

1.2K 118 7
                                    

-kacchan...-odetchnął cicho patrząc na omegę odchodzącą od niego. Poprawił w ręce swój koszyk, w którym miał owoce i warzywa, które właśnie teraz kupił. Smutno odwrócił się i poszedł przed siebie lekko się przygarbiając. Szedł wolno z zamiarem wrócenia do domu, w którym była jego mama, którą zostawił z prawie całą pełną lecznicom. Jego dom można powiedzieć, że był bardzo duży. Składał się z trzech części. Pierwsza ta najmniejsza to był dom jego mamy, druga to była ta największa część, która miała drugie piętro i piwnice to była lecznica a trzecia większa trochę od pierwszej części część to był domek Izuku, do którego miał mały ogródek gdzie hodował różne zioła. Czasem niektóre rośliny nie były do kupienia, bo były rzadkością, ale ratowały komuś życie, dlatego miał właśnie ogródek. Jeśli chodzi o samą lecznicę to ona też była podzielona na strefy ALFA OMEGA I BETA. Nie mogli położyć omegi i alfy w jednym pokoju. Zdarzały się przypadki gdy alfy atakowały Izuku lub jego mamę gdy tylko chcieli pomóc, ale nie atakowali świadomie. Oni byli omegami po prostu ich się bali.

Zamyślony Izuku szedł sobie przez las, to była jedyna droga do jego domu. Grzebał sobie w koszyku, szukając czegoś. Pod owocami i też warzywami znajdowały się różne leki, strzykawki i opatrunki, to nie było tak, że ciągle to nosił ze sobą. Czasem zdarzało się, że ktoś nie mógł przyjść do lecznicy więc on szedł do niego. I właśnie z takiej wizyty wracał po prostu po drodze zaszedł na targ. Szedł dalej, a ktoś go niechcący trącnął ramieniem. Pisnął cicho zaskoczony odwrócił się i popatrzył na wysokiego mężczyznę w ciemno szarym płaszczu, który zakrywał mu głowę, bo miał kaptur. Zdziwił się w końcu nie padało ani nie wyglądało by miało zaraz się rozpadać. Popatrzył w niebo, które było widać pomiędzy gałęziami drzew nie było nawet chmur. Nagle stracił równowagę przez swoją nieuwagę. Wystawił ręce by się czegoś złapać a nie spaść na twarz. Usłyszał stukot kopyt i odgłos powozu. Miał zaraz wywrócić się na środek piaszczystej drogi, przez którą nie tylko on przechodził, a jeździły różne to powozy. gdy zobaczył konie blisko siebie nagle ktoś złapał go za ramię i pociągnął w drugą stronę, przez co wpadli w krzaki a koszyk omegi się rozsypał. Jęknął z bólem i podniósł się z mężczyzny na którym aktualnie leżał.

-przepraszam...to moja wina!-szybko podniósł się z nieznajomego podchodząc do rzeczy, które leżały na zielonej trawie gdzie rosły stokrotki.

-nie przepraszaj to ja na ciebie wpadłem pierwszy. Nic ci nie jest?-podniósł wzrok na omegę. Kaptur zasłaniał trochę twarzy alfy, którego omega właśnie widział. Jego przydługie czerwone włosy spadały mu trochę na prawe oko a kosmyki białych włosów uciekały za ucha. Blizna na twarzy nie szpeciła go, ale można powiedzieć, że dawała mu takiego pazura. Dzięki czemu był bardziej oryginalny. Miał mocne rysy twarzy, szczęki. Omega poczuł jak robi mu się ciepło na twarzy. Zaśmiał się nerwowo i pokręcił głową jak debil.

-a tobie...nic nie jest?-popatrzył na niego pytająco kucając przy swoich rzeczach. Nawet nie zauważył jak położyli sobie rękę na ręce chcąc podnieść to samą medyczną rzecz.

-jesteś medykiem? -popatrzył na niego pytająco

-tak.. a jesteś ranny? -mruknął patrząc na niego a alfa wstał i poprawił na głowie kaptur od płaszczu by nie było widać jego twarzy. Szybko zebrał wszystko z podłogi do koszyka, a po chwili złapał mniejszego za dłoń i zaczął go ciągnąć szybko pomiędzy drzewami zbaczając ze ścieżki bez słowa.-ej...co ty robisz?!-nie chciał być w żaden sposób niemiły czy bardziej agresywny, bo to nie było coś co tolerował, ale właśnie został porwany

-musisz nam pomóc -szepnął idąc mu tylko znaną drogę

-jakim nam...gdzie mnie zabierasz -wyrwał rękę i popatrzył na niego stając alfa też się zatrzymał i popatrzył na niego.

-wydajesz się dobrą omegą...potrzebujemy pomocy. Nie znamy się na medycynie więc proszę chodź ze mną- mruknął 

-ty..... jesteś jednym z tych "samotników"?- głośno przełknął ślinę i popatrzył na niego

///

DOMINAWhere stories live. Discover now